Kliknij tutaj --> ⚽ dla dwóch takich co ukradli serce
429 views, 23 likes, 10 loves, 2 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Dla Dwóch Takich Co Ukradli Serce: W zdrowym ciele, zdrowy duch! #duzywojtek #duzy #autyzm #autism #boy #polishboy
1928 O dwóch takich, co ukradli księżyc – na jej podstawie nakręcono film fabularny i serial animowany; 1929 Listy zebrane; 1930 Przyjaciel wesołego diabła – na jej podstawie nakręcono dwa filmy i serial; 1932 Panna z mokrą głową – na jej podstawie nakręcono film i serial telewizyjny; 1933 Skrzydlaty chłopiec; 1933 Mały chłopiec
Drugie życie płyt winylowych. O dwóch takich co ukradli księżyc (Reedycja 2019) - Lady Pank, w empik.com: 30,41 zł. Przeczytaj recenzję O dwóch takich co ukradli księżyc (Reedycja 2019). Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze!
O dwóch takich, co ukradli Księżyc. W chacie ubogiego mieszkańca wsi Zapiecek przychodzą na świat dwaj żarłoczni, leniwi i okrutni bliźniacy - Jacek i Placek. Bez przerwy płatają złośliwe figle spokojnym mieszkańcom. Aby oddalić od siebie na zawsze widmo jakiejkolwiek pracy, postanawiają ukraść z nieba złoty księżyc i go
Kup teraz na Allegro.pl za 30,38 zł - O DWÓCH TAKICH CO UKRADLI KSIĘŻYC (REEDYCJA 2019) (14217720275). Allegro.pl - Radość zakupów i bezpieczeństwo dzięki Allegro Protect!
Quand Harry Rencontre Sally Streaming Gratuit. Właśnie obchodzą pięćdziesiątkę! Gdy się pokazywali w telewizorze, pustoszały podwórka. Ich przygody obejrzał miliard ludzi. W 1997 roku wygrali ogólnopolski ranking na dobranockę wszechczasów, pokonując wszystkie rysunkowe stworki Disneya. Bolek i Lolek wchodzą w wiek dojrzały, właśnie stuknęła im pięćdziesiątka. Stuknęła ona także ich rówieśnikom, którzy wychowali się na tych bajkach, podobnie jak wiele następnych pokoleń. Złóżmy Bolkowi i Lolkowi w prezencie ten tekst o ich rysunkowym losie, dopisując kilka alternatywnych scenariuszy ich życiorysu - dla hecy, ale przecie i dla strzał z kuszyRoman Nehrebecki, pierwowzór Lolka (tego mniejszego i grubszego), ma już pewnie dosyć powtarzania każdemu historii o tym, jak to się zaczęło. A zaczęło się od kuszy, którą Władysław Nehrebecki, współtwórca Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku Białej zmajstrował kiedyś swoim synom: Jankowi i Romkowi. Kusza jak to kusza - kusi. Żeby wycelować z niej na przykład w okno sąsiada. Zrobił to Janek, starszy, wyższy i chudszy. Brzdęk. Awantura. Nahrebecki zapłacił za wstawienie nowej szyby i przeprosił sąsiadów, a potem przeniósł tę przygodę na ekran, jeszcze mocniej podkreślając ołówkiem fizyczne i charakterologiczne różnice między swoimi synami. Film nosił tytuł "Kusza", a strzał z niej trafił w dziesiątkę. Historyjka, pokazywana najpierw w kinach jako dodatek przed filmami, wraz z Polską Kroniką Filmową, tak spodobała się widzom, że dokręcono 12 odcinków. Potem cykl wskoczył do telewizji i zdobył jeszcze więcej O obowiązkowo musiałem siedzieć przed telewizorem - wspomina Tomasz Ficoń, dziś rzecznik prezydenta Bielska. - A gdy czasem zdarzało mi się przegapić któryś z odcinków, to z żalu płakałem później w poduszkę. Ciut większą sympatią darzyłem Bolka, bo Lolek sprawiał wrażenie Bolek i Lolek to jeden ze znaków rozpoznawczych naszego miasta, obok popularnego malucha, czyli fiata 126p. Mają tu nawet swój pomnik - mówi prezydent miasta Jacek Krywult. - Ja byłem za stary na ten serial, bo gdy pojawił się pierwszy odcinek, już studiowałem. W akademiku był tylko jeden czarno-biały telewizor. Ale napawał mnie dumą fakt, że kreskówka powstała w moim mieście. Mówiąc o fenomenie Bolka i Lolka trzeba skupić się na tym, że - jak na tamte czasy - to była bardzo dobra animacja, większość przygód była wzięta z codziennego życia, a serial był ozdobiony znakomitą razie Bolek i Lolek nie mają jeszcze w Bielsku-Białej swojej ulicy. Ma ją za to Reksio - bajkowy piesek, który także urodził się w bielskim pierwszaA gdyby Bolka i Lolka pokazać jako tych, których życiowy czas płynął od narodzin tak jak zwyczajnym ludziom? To znaczy - mężczyzn, którym stuka właśnie magiczne 50 lat. Jak ich wmontować we współczesną Polskę? Może tak?Bolek skończył zaoczne studia z marketingu, zapisał się do rządzącej partii i robi karierę w trzech radach nadzorczych spółek skarbu państwa. Kupił sobie terenówkę Dacia Duster i buduje dom pod miastem. Ma dwójkę dzieci, które są już na studiach, oraz żonę, którą zdradza z partyjną stażystką podczas licznych wyjazdowych powiodło się gorzej. Jest starym kawalerem, który próbuje szczęścia na portalach randkowych, ale z kiepskim skutkiem. Stał się jeszcze bardziej pulchny i rozrósł się w pasie, a wrodzona poczciwość - choć raczej wypadałoby powiedzieć "wrysowana" - nie jest cechą, która pomaga w życiu. Klepie więc biedę jako wiejski nauczyciel historii, czeka na przeszczep stawu biodrowego - ma termin na 2019 - i wykłóca się z Bolkiem na fejsbuku o politykę, OFE, Smoleńsk i Okrągły 30-letniaPrzez 23 lata nakręcono ponad 150 odcinków "Bolka i Lolka" i dwa filmy pełnometrażowe, co przy dzisiejszej serialowej nadprodukcji wydaje się nieomal lenistwem. "Wielka podróż Bolka i Lolka" nakręcona w 1977 roku była pierwszym polskim pełnometrażowym filmem animowanym. Ostatnie odcinki nakręcono w 1986 1973 twórcy, bynajmniej nie pod wpływem środowisk feministycznych, wprowadzili Tolę. Pojawiła się w 30 odcinkach, ale bardziej drażniła, niż zaciekawiała. Pewnego dnia więc zniknęła. Ot, tak, jak niewygodni świadkowie w serialu o rodzinie sukces lubi mieć na ogół kilku ojców, zwłaszcza w branży filmowej, po latach doszło do długotrwałego, bo 30-letniego, skomplikowanego procesu o ojcostwo Bolka i Lolka. Procesowali się najpierw Władysław Nehrebecki z Alfredem Ledwigiem i Leszkiem Lorkiem, współautorami rysunkowego wizerunku. A potem ich spadkobiercy. W rezultacie tej kłótni zaprzestano produkcji wizerunek wykorzystywano nadal w komiksach. Córka Władysława Nehrebeckiego z drugiego małżeństwa, Marzena, z obrzydzeniem pisała trzy lata temu na swym blogu, jak odkryła kiedyś rysunki z lat 90., na których Bolkowi dorysowano na głowie modny wtedy koński ogon. Żaliła się też na jednego z żyjących braci - tego, który w bajce był fajtłapowatym Lolkiem - że nigdy nie pokazał jej umowy do praw po ich ojcu i że zbyt skąpo wydzielał jej tantiemy od bajek, a potem całkiem zerwał kontakt."Zarówno moi bracia, jak i moja mama pałali do siebie taką nienawiścią, że żadna współpraca za żadne pieniądze nie wchodziła w grę" - drugaA gdyby rysunkowych braci postarzyć tylko nieznacznie? Na czym by wtedy można oprzeć współczesny scenariusz?Bolek i Lolek kończą studia. Bolek jest informatykiem, Lolek historykiem sztuki. Bolek, bardziej awanturniczy przecież, podejmuje decyzję o wyjeździe z kraju. Ląduje na londyńskim zmywaku w hinduskiej restauracji, której właściciel - Sanjiv Coś Tam Coś Tam - dożywia chłopaka za restauracji przychodzi młoda Polka z tabletem, który się zawiesza. Sanjiv woła na pomoc Bolka. Dziewczyna okazuje się być narzeczoną właściciela firmy informatycznej, też Polaka, który wyjechał na Wyspy i w dwa lata rozkręcił tu biznes, zatrudniający 500 osób. Za dwa dni Bolek dostaje zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Za trzy miesiące przeprowadza się do lepszej tym czasie w Polsce Lolek jeździ codziennie autobusem do hipermarketu budowlanego, gdzie wyciąga miesięcznie 1,2 tys. na rękę. Pewnego dnia, cofając wózkiem widłowym, wjeżdża w piramidę puszek z farbami, co zostaje uwiecznione telefonem przez jednego z klientów. Filmik ląduje na Youtube i robi furorę, Lolek staje się gwiazdą narażenie na szwank dobrego imienia firmy zostaje wyrzucony z roboty. Idzie pracować na czarno przy budowie kolejnego marketu, lecz gdy upomina się o wypłatę, właściciel firmy bije go dotkliwie. Chłopak ląduje w szpitalu, ciągną do niego pielgrzymki reporterów; Lolek znów przeżywa swoje medialne pięć dostrzega znaki czasówZ tego, że Bolek i Lolek mają rynkowy potencjał bomby atomowej zdaje sobie sprawę wielu wydawców. Na przykład zacny krakowski "Znak", sprawca odświeżenia wizerunku Bolka i Lolka i właściciel praw do używania tego wizerunku. Zapytana przez nto Marta Konior, dyrektor wydawniczy Znak Emotikon, odpowiada tak:- Wcześniej książeczki z Bolkiem i Lolkiem walały się w koszach z tanią książką, ale nam od trzech lat udaje się windować je coraz wyżej w rankingach. Wydajemy serię "Nowe przygody Bolka i Lolka", a w tym roku daliśmy książce złotą oprawę i dopisaliśmy podtytuł: URODZINY. Na czym polega nasz sukces? Przede wszystkim zapytaliśmy dzieci, co by w tych bajkach chciały zobaczyć. Pokazywaliśmy konkretne rozwiązania, konkretne obrazki i treści, i obserwowaliśmy co taka fatyga? Bywało tak, że rodzic, powodowany ciepłym wspomnieniem młodości, kupował w księgarni książeczkę, ale potem musiał ją wstawić na półkę, bo dziecko nie chciało czytać. Dlaczego?Marta Konior: - Bolek i Lolek jadą w maluchu? Ale przecież nie ma takiego auta? Więc wsadzamy ich do współczesnej hondy. Bolek i Lolek siedzą na wersalce? A co to za dziwny mebel? Więc sadzamy ich na leżance z dostrzegać znaki czasów. Dlatego pani Marta myśli już o kolejnych badaniach, bo tamto pokolenie, które trzy lata temu zachłysnęło się nowymi przygodami Bolka i Lolka, zdążyło już podrosnąć, nauczyło się korzystać ze smartfonów, ma inną wrażliwość. Świat pędzi niczym strzała z kuszy, wypuszczona przez urwisów 50 lat to "złote wydanie" nowych przygód Bolka i Lolka uświetnili swoimi piórami tacy krakowscy autorzy jak Wojciech Bonowicz, Bronisław Maj czy Jerzy Illg, dotychczas mierzący się literacko - na przykład na łamach "Tygodnika Powszechnego" - z udręką istnienia czy dylematami trzeciaAlbo nie kombinujmy z wiekiem chłopców, niech będzie po bajkowemu - że się nie starzeją. Jak dziś mogliby zaistnieć we współczesnej Polsce? Najlepiej wystąpić w którymś z kolejna edycja programu "Mam talent". Bolek i Lolek wychodzą na scenę, poklepywani przez Marcina Prokopa i Szymona Hołownię. Występują zaraz po fakirze, bezlitośnie wyśmianym przez Agnieszkę to człowiek-orkiestra, gra na kombajnie skonstruowanym z akordeonu, perkusji i harmonijki ustnej. A Bolek do tej muzyki wygina śmiało jest zachwycone. Agustin Egurolla patrzy na Bolka zauroczony, Małgorzacie Foremniak kapią z oczu łzy wzruszenia, a Agnieszka Chylińska krzyczy na koniec występu: Zaje... (pipkanie)…ście!!!!!!!!!!!!!!!!Chłopcy ruszają w trasę koncertową po Polsce. Występują w remizach i salach kultury, a raz nawet w rezydencji pewnego lokalnego gangstera. Fotografują się też z nimi GÓRNIAK, Nowa Trybuna Opolska
Naukowcy rozwiązali zagadkę braku skalno-lodowych pierścieni Jowisza. Sprawie przyjrzał się zespół astrofizyków pod kierownictwem profesora Stephena Kane'a z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Wyniki badania mają zostać wkrótce opublikowane w periodyku naukowym "Planetary Science"Od dawna zastanawiało nas, dlaczego Jowisz nie ma niesamowitych pierścieni, które zawstydziłyby te Saturna. Gdyby Jowisz posiadał pierścienie, wydawałyby się nam jeszcze jaśniejsze, ponieważ planeta ta jest bliżej Ziemi niż Saturn – podkreśla profesor odkryli przyczynę braku pierścieni Jowisza. Winne są cztery księżyceOkazuje się, że powód braku ogromnych pierścieni Jowisza jest stosunkowo prosty. Naukowcy przeprowadzili symulację komputerową, która wykazała, że planeta nie posiada ogromnych pierścieni, ponieważ ich formowaniu zapobiegają jej cztery główne księżyce: Ganimedes, Europa, Io oraz że galileuszowe księżyce Jowisza, z których jeden – Ganimedes – jest największym księżycem w naszym Układzie Słonecznym, bardzo szybko zniszczyłyby wszelkie duże pierścienie, które mogłyby się uformować. Wokół masywnych planet często powstają się sporych rozmiarów księżyce, co uniemożliwia im posiadanie ogromnych pierścieni – podkreśla się, że największa planeta Układu Słonecznego posiada mniejsze pierścienie, podobnie jak Neptun i Uran. Są one jednak trudne do zauważenia przy pomocy tradycyjnych teleskopów. Słabo widać je nawet na najnowszych fotografiach wykonanych przez Kosmiczny Teleskop Jamesa mieliśmy potwierdzenia, że faktycznie istnieją, dopóki nie minęła ich sonda kosmiczna Voyager. Wcześniej zakładaliśmy, że tam są, ale nie mogliśmy ich zobaczyć – relacjonuje profesor Kane."Pierścienie są dla nas niczym ślady krwi na miejscu zbrodni"Badacze podkreślają, że pierścienie formujące się wokół planet są bardzo interesującym zjawiskiem z naukowego punktu widzenia. Istnieją przypuszczenia, że pierścienie wokół Urana powstały w wyniku jego zderzenia z innym ciałem nas, astronomów, pierścienie są niczym ślady krwi na miejscu zbrodni. Pierścienie gigantycznych planet stanowią dowód na to, że musiało w tym miejscu dojść wcześniej do jakiejś katastrofy – podsumowuje profesor także: Jasny błysk na Jowiszu. Tajemniczy obiekt uderzył w planetęOceń jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze przykre, że nie ma tych i widz...3 dni temuOkazuje się, że największa planeta Układu Słonecznego posiada mniejsze pierścienie, podobnie jak Neptun i Uran. Są one jednak trudne do zauważenia przy pomocy tradycyjnych teleskopów. Słabo widać je nawet na najnowszych fotografiach wykonanych przez Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba. ja to przepraszam a teleskop webba został zbudowany i wysłany w przestrzen zeby co ogladał najblizsze otoczenie Ziemi? Ksiezyc czy po to aby zaglądał w kosmos tak daleko w przeszłosc jak tylko pozwoli na to piosenkarka karin park odpisała mi na fb ,że ziemia jest płaska, mam z tego dowód w galerii dowodów na deviantart Jon Hukh oraz na fbCzy Amerykany byli na Ksiezycu?Polacy ukradli 🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣,,Naukowcy,,, ,,specjaliści,,,autorytety,,...kolejne spekulacje ujęte w ,,mądre,,słowa. Przyjdą następni, ustalą co innego. Tak na prawdę tylko Sokrates i blondynki mają rację: ,,wiem, że nic nie wiem,,...Ja się zastanawiam, jak Ziemia może być płaska, skoro jest pusta w środku? A może jest i płaska i pusta jednocześnie? No bo przecież jest całkowicie niemożliwe, żeby była kulą - no bo tak się nie godzi ;-)Na której planecie czy pierścieniu czeka nas życie wieczne?Pierścienie mogło ukraść dwóch takich, co ukradli nosi pierścienie a on jest katastrofa. Naukowiec ma rację Obcych na Ziemi nie ma,ale wiem ze po mnie wroca"Wokół masywnych planet formują się sporych rozmiarów księżyce, co uniemożliwia im posiadanie sporych pierścieni". Czyli wokół Saturna, drugiego pod względem masy, nie formują się spore księżyce, albo Saturn nie ma sporych pierścieni, albo Saturn nie jest masywną planetą. Każda opcja przeczy tej tezie. Ziemia jest płaska i Jowisz nie istnieje. To wszystko to opowieści szatana
D&G jesień/zima 2010/2011 Czy wiesz, że duet D&G obchodzi w tym roku swoje 25 urodziny? Włoscy projektanci nie myślą jednak o emeryturze. Przeciwnie, co roku zaskakują nowymi inspiracjami. To właśnie Domenico Dolce i Stefano Gabbana wprowadzili do mody trend bieliżniany i zwierzęcą drapieżność. Marka D&G kojarzy się dzisiaj z luksusem. Uwielbiają ją Kylie Minogue, Jennifer Lopez, Victoria Beckham, no i oczywiście Madonna. Madonna jest właśnie największą fanką włoskich projektantów. Tych troje ma zresztą wiele ze sobą wspólnego. Zarówno Domenico, Stefano jak i Madonna lubią wymyślać nowe trendy. Z przyjemnością łamią też święte zasady. To właśnie Madonna pomogła zerwać D&G z opinią luksusowej mody dla bogatych promując ich wiosenno- letnią kolekcję 2010 w… kuchennym fartuszku. A co włoski dom mody proponuje na kolejny sezon? Jak na prawdziwych ekscentryków przystało, projektanci postawili na nietypowe zestawienia. Mamy więc falbaniaste sukienki z delikatnych materiałów a na nich norweskie wzory, które każdemu kojarzą się przecież z grubymi swetrami. W najnowszej kolekcji dominują wełny, futra w połączeniu ze zwiewnymi materiałami A ty co sądzisz o najnowszej kolekcji D&G? Prześlij nam jakieś fajne fotki.
ROZDZIAŁ SZESNASTY w którym Jacek i Placek dostają się w ręce straszliwych zbójów, których my wszyscy doskonale znamy Chłopcy leżeli związani i zdumionymi oczyma patrzyli, co się działo dookoła. Na leśnej polanie płonęło srogie ognisko, krwawe rzucając blaski na dwanaście postaci, które się mogą przyśnić. Brody ich długie, kręcone wąsiska, wzrok dziki, suknia plugawa. Niektórzy mieli noże za pasem, inni błyszczące u boku miecze, inni ogromne buławy ściskali w ręku. Patrzyli ponuro w ogień. Obok chłopców, widocznie pilnując ich, stał na straży z dobytym mieczem zbójca, mniej od innych straszny, bez srogiej brody i wąsów, jeszcze młody, bo miał około trzydziestu lat. Spozierał on czasem z litością na więźniów, a z nie ukrywaną trwogą na zbójców, którzy musieli mieć jakieś zmartwienie albo też gniew ich opętał, bo czasem zgrzytali zębami albo wywracali białka oczów na znak, że lepiej się do nich nie zbliżać. Wtem jeden z nich wstał i potoczył po innych takim wzrokiem, jakby toczył młyński kamień. Był to ogromnego wzrostu człowiek, z brodą po pas, a wąs to miał taki, że spadał aż do ziemi, dlatego też pewnie, aby się nie zaczepiał o korzenie drzew i o krzewy, końce tego wąsa powsadzał sobie za cholewy butów. Spojrzał groźnie i zakrzyknął. Głos miał taki, że się drzewa zachwiały, jakby nagły po nich powiał wiatr. Był to zapewne starszy zbójca, gdyż miał najokazalszą, krzemieniami nabijaną buławę, a kiedy się podniósł, wszyscy zwrócili wzrok ku niemu. - Czy jesteście wszyscy? - zakrzyknął. - Jesteśmy wszyscy, kapitanie! - ryknęli oni tak potężnie, że las drgnął, jakby chciał uciec. - Policzmy się - wołał herszt. - Czy widzicie swojego kapitana, Brodacza? - Widzimy wszyscy! - Przeto ja jestem, a teraz będę was wywoływać po kolei: Drapichrust! - Jestem! - wrzasnął zbójca. - Wystąp! Ciężko podniósł się dużego wzrostu zbójca, ospowaty na twarzy, z zezowatymi oczyma. - Możesz usiąść. Łamignat! - Jestem, kapitanie! - Wystąp! Z koła wystąpił chuderlawy człowieczek na krzywych nogach. - Dobrze! - rzekł Kartofel! Nikt się nie odezwał. - Kartofel! - huknął kapitan. - Gdzie jest zbójca Kartofel? Obejrzeli się wszyscy krwawym wzrokiem i zbudzili Kartofla, który spał. - Jestem! - mruczał Kartofel sennym głosem. - Ha! ha! - wrzasnął kapitan. - Znowu śpisz?! - Przebacz mi, kapitanie - rzekł zbójca z nosem zadartym i z poczciwą gębą. - Możesz odejść! Zbójca Kartofel nie odchodził jednak, gdyż już znowu zasnął, stojąc. - Precz z moich oczu! - huknął mu nad uchem kapitan. Zbójca otworzył jedno oko. - Święta prawda... - mruknął i odszedł do ogniska, gdzie po chwili zasnął. - Rozporek! - wołał herszt. - Jestem, kapitanie? - zawołał cieniutkim, wysokim głosem zbójca, chudy i niemrawy. - Odejdź!... Wieprzoweoko! - Jestem! Przed hersztem stanął straszliwy zbójca, który miał jedno oko jasne, a drugie ciemne. - Trzęsionka! - wyliczał kapitan. - Jestem! - Wystąp! Gdzie jest twój nóż? - Zgubiłem go, kapitanie... - Ha! ha! zgubiłeś? Pewnie znowu uciekałeś? - Jestem jak lew, kapitanie. - Dosyć! Łapiduch! - Na jednej nodze zaraz przychodzę! - wołał zbójca z bardzo śmieszną twarzą. - Znowu gadasz wierszami?! - wrzasnął kapitan. - Zetnij głowę, zedrzyj skórę, lecz już taką mam naturę - rzekł zbójca. - Hu! hu! hu! - wrzasnęli zbójcy przeraźliwym śmiechem. - Milczeć tam! Gdzie jest Krwawakiszka? - Jestem, hi! hi! jestem, kapitanie - mówił śmiejąc się zbójca z pucołowatą gębą, tak świecącą, jakby była pomazana tłuszczem. - Czy zawsze musisz się śmiać? - Hi! hi! kapitanie, nawet wtedy, kiedy mam zarżnąć człowieka. - Precz mi z oczu! Niech tu stanie Krowiogon! Z wieńca zbójców wyszedł wielki dryblas, który miał czarne włosy zaplecione w warkoczyki. - Jestem, kapitanie! - Goliat! - Jestem! - Wystąp! Od ogniska podniósł się malutki, pulchny człowieczek, nie większy od dziesięcioletniego chłopca. Miał srodze nastroszone wąsy, a u kapelusza pióro tak wspaniałe, że się wlokło za nim po ziemi. - Co masz w gębie? Goliat dmuchnął i wypuścił z ust dym. - Gryzę sobie płonące węgle - odrzekł - bardzo to lubię. - Odejdź! - krzyknął kapitan. - Robaczek! - Jestem! - huknęło na cały las. - Wystąp! Zbliżył się Robaczek, chłop ogromny jak sosna; kiedy stąpał, pod jego nogami trzeszczały krze i dudniła ziemia. Zazgrzytał zębami tak, że aż poleciały z nich skry. - Kto pilnuje jeńców? - zapytał kapitan. - Nieborak! - huknął Robaczek. - Dobrze. Młody jest to zbójca i niech się potrudzi, a my pójdziemy spać. Lichy to był połów, ci dwaj nakrapiani chłopcy. Coraz gorzej jest z naszym rzemiosłem... Jutro ich weźmiemy na męki, a teraz spać! Zbójcy zaszemrali i zaczęli zgrzytać! - Co to ma znaczyć?! - krzyknął kapitan. - Czy to bunt?! Ha! Takie ciężkie czasy, a wam bunty w głowie? Czy chcecie, bym każdego z osobna powiesił?! Wśród zbójców podniósł się szmer i rósł coraz bardziej; z oczów zaczęli wszyscy ciskać błyskawice, prócz zbójcy Kartofla, który spał, ale i on coś gadał przez sen. - Aaa! więc to bunt! - ryknął kapitan. - Tak, kapitanie. Niech Robaczek mówi... - Gadaj! - zawołał kapitan. - Czego chce ta banda? Robaczek stanął szeroko na nogach, odłamał szczyt wysokiej jodły, zgrzytnął zębami tak, jakby kto orzech gryzł, i huknął. - Niesprawiedliwość dzieje się nam, kapitanie! - Kto jest temu winien? - Ty sam! - Czy chcesz, abym ci mieczem przebił wątrobę? - Nie chcę tego, kapitanie, ale sam kazałeś mówić. Chcę ci tedy powiedzieć, że czcigodne nasze zgromadzenie jest oburzone tym, coś ty, kapitanie, wczoraj uczynił. - A cóż ja takiego uczyniłem? - Powiem ci, jeśli udajesz, że zapomniałeś. Stojąc na czatach za miastem, na wzgórku, u słupca, podsłuchałeś, jak się dzieci modlą, aby ich ojciec szczęśliwie powrócił. Niedługo potem nadjechały wozy ich ojca, bogatego kupca. Rzuciliśmy się na nie, a ty spędziłeś bandę precz z drogi, wypuściłeś wolno kupca i jego bogactwa i kazałeś mu jechać w miasto, do dzieci łaskawie przemówiwszy i prosząc je o modlitwę. Cha! cha! Ty, herszt sławnych zbójców, prosiłeś o paciorek, ale przez te twoje zachcianki my straciliśmy niezmierne skarby. Prawda to wszystko czy nieprawda? Herszt podumał chwilę i rzekł: - To wszystko prawda, wypuściłem kupca. - Czemuś to uczynił? - Bo i ja mam żonę, a u mojej żony jest synek taki maleńki jak ten, co się rzewnie modlił do Boga. - Co nam twoja żona i twój syn! Jesteś hersztem zbójców. - Tak, jestem słynny Brodacz, herszt zbójców. Widać jednak, że i ja mam duszę, bo mi się płakać chciało, kiedy słuchałem modlitwy tych piskląt. - Pisklęta pisklętami, ale kupca trzeba było zarżnąć! - Wierzcie mi, zbójcy, że pierwszy bym pałkę strzaskał na jego głowie, gdyby nie dziatek pacierze. Zbójcy wrzasnęli wielkim śmiechem. - Nie śmiej się, Łamignacie, ani ty, Goliacie! Pomyślałem sobie, że kiedy się znajdziemy na boskim sądzie, to ten czyn będzie odczytany z wielkiej księgi i wiele mi za to będzie przebaczone. - A kto nam zwróci bogactwa? - huknął Robaczek. - Bogactw nam nie braknie, ale ponad bogactwa jest jeszcze coś... - Hę! hę! Cóż takiego? - Sława! - zawołał herszt. - A cóż to jest sława? - spytał zbójca Rozporek. - Sława? Aby wam to wyjaśnić, to wam tylko powiem, że o tym zdarzeniu wczorajszym ludzie będą śpiewali pieśni, a poeci będą pisali wiersze. Wtem Łapiduch, zbójca wierszami gadający, zakrzyknął: - Na nóż klnę się i buławę, że niezmierną zyskasz sławę. - Tak - wołał herszt - wielcy poeci o tym pisać będą! - Sława jeść nam nie da! - zakrzyknęli zbójcy - oddaj nam skarby! - Uspokójcie się! - wołał herszt. - Chcąc zachować dzieciom ojca, pozwoliłem mu ujść z życiem i majątkiem. Na co nam brać na sumienie łzy sieroce? Za to jednak wymyśliłem taką wyprawę, na której zyskamy stokroć więcej. - Słuchajcie! Słuchajcie! - zawołali zbójcy. Wtem z okropnym krzykiem porwał się miły zbójca Kartofel i z zamkniętymi oczyma zaczął uciekać w las. Schwytali go towarzysze pytając: - Zbudź się, co ci się stało? - Ha! gdzie ja jestem? Ach, więc mi się tylko śniło, że mnie wieszają... Rzekł i znowu zasnął. - Smutna to jest okolica, tam gdzie stoi szubienica - wygłosił Łapiduch. - Uciszcie się! - wołali zbójcy. - Mów dalej, kapitanie. Umilkli wszyscy, a maleńki zbójca Goliat, wyjąwszy z ogniska żarzący się węgiel, począł go zajadać ze smakiem. - Kto je węgle tak zaciekle, temu dobrze będzie w piekle - mruknął Łapiduch. Kapitan, zarzuciwszy wąs za ucho, mówił: Tak się istotnie stało, bo w sto dwadzieścia siedem lat potem wielki poeta, Adam Mickiewicz, zapewne to zdarzenie opisał w prześlicznej balladzie pod tytułem: "Powrót taty". - Wiem o takich bogactwach, wobec których majątek kupca nie jest wart funta kłaków. - Ho! ho! - zakrzyknęli zbójcy, a Robaczek zgrzytnął zębami i z wielkiej radości wyrwał sosnę z korzeniem. - Bardzo musi być radosny, kto wyrywa z ziemi sosny! - zadeklamował Łapiduch. - Daleko stąd - mówił kapitan - znajduje się zamek, w którym wszystko jest ze złota... Jacek i Placek, którzy słyszeli całą rozprawę zbójców, wytężyli słuch. - Mieszka tam obłąkany książę ze swoim dworem, wśród takich bogactw, że każdemu z was oko zbieleje, kiedy je ujrzy. Podwórzec wykładany jest złotem, broń sadzona diamentami, nawet ludzie są złoceni. . - Nadzwyczajna to jest cnota, gdy się zęby ma ze złota - rzekł z uznaniem Łapiduch. Robaczek,' który już powyrywał wszystkie w pobliżu rosnące drzewa, chwycił za nogę zbójcy Kartofla i byłby mu ją wyrwał, gdyby nie zezowaty Drapichrust, który ujrzawszy to skośnym okiem, powstrzymał go. - Trudno temu iść we drogę, komu nagle wyrwą nogę - wtrącił ostrzegawczo Łapiduch. - Kiedy zdobędziemy ten zamek - wołał kapitan - będziemy bogatsi od króla. Będziemy rozsypywać perły i rozrzucać złoto. Konie nasze będą kute złotymi podkowami. Buławy każemy sobie wysadzić diamentami... Czemu śmiejesz się, Krwawakiszko? - To z rozczulenia! - śmiał się wesoły zbójca. - A ty czemu płaczesz, Trzęsionko? - To ze wzruszenia! - odrzekł zbójca. - Pójdziemy jutro w drogę! - wołał kapitan. - Długa ona jest i ciężka, bo przedtem musimy zetrzeć w proch jednego czarownika, który ma jedno oko z przodu, a drugie z tyłu, ale też ma skarby niezmierne. - Niech czym prędzej ten umyka, kto zobaczy czarownika - mruknął Łapiduch. - Zabijemy go! - ryknęli zbójcy. Jacek spojrzał wymownie na Placka. - Teraz prześpimy się - mówił herszt - jutro do dnia wyruszymy w drogę. - Kapitanie! - huknął Robaczek. - Nie chcemy spać, chcemy ruszyć natychmiast! - Czy zapomnieliście już o kupcu, którego puściłem wolno? - Mądrze to uczyniłeś, wielki kapitanie! - krzyknęli zbójcy. - Trzeba na to byle głupca, by pod miastem zarżnąć kupca! - wygłosił wierszowaną sentencję miły zbójca Łapiduch. - Chcecie tedy ruszać natychmiast? - W tej godzinie! - odkrzyknęli - Po co odkładać na później? - Dobrze temu jest na świecie, co kupuje futro w lecie - rzekł mądrze Łapiduch. - A cóż uczynimy z jeńcami? Sprytne to jakieś ptaszki, co udają żebraków, a przecież Rozporek widział na własne oczy, jak nieśli ciężkie jakieś złoto, które przeświecało przez płachtę. - Widziałem! - pisnął cienkim głosem chudy Wrzucili je potem do wody. - Wielkim musi być niecnotą, kto do wody rzuca złoto! - orzekł zgorszony Łapiduch. - Muszą nam powiedzieć, gdzie się ono znajduje. Najlepiej będzie, jeśli ich tu zostawimy pod strażą Nieboraka, który będzie pilnował ich i naszych skarbów, a kiedy powrócimy, przypalimy im pięty. - Nie zabieży ten daleko, komu pięty raz przypieką! - westchnął poczciwie Łapiduch. - Hej! Nieboraku! - zawołał kapitan. Młody zbójca, pilnujący chłopców, zbliżył się z lękiem. - Czy słyszałeś, o czym to mówiliśmy? - Słyszałem, kapitanie! - Dobrze czyni ten, co słucha pięknych wierszów Łapiducha! - wygłosił własną pochwałę poeta. - Wiesz więc a tym, że masz pilnować naszego dobytku i żywić konie, których nie weźmiemy z sobą. - Kapitanie, a cóż będzie ze mną? - zapytał Nieborak. - Wszak za tydzień... - Wiem, o czym mówisz, bądź cierpliwy, bo niedługo wrócimy. Dotrzymam słowa - dodał herszt cicho. Nieborak pochylił smutno głowę, potem zapytał: - A co mam uczynić z piegowatymi jeńcami? - Puść wolno tych mizeraków - szepnął kapitan szeptem, a głośno dodał: - Możesz ich zabić, gdyby chcieli uciekać. Ponieważ wybieramy się w długą drogę, będziesz miał wiele czasu, aby ich wziąć na spytki. Wybadaj ich, co wrzucili do wody? Gdyby nie chcieli wydać sekretu, wyrwij im najpierw wszystkie zęby, potem im wbij drzazgi za paznokcie, potem każ im połykać węgle. - To nie jest żadna kara, tylko przyjemność - rzekł Goliat. - Milcz, zbóju Goliacie, nie każdy może zjadać ogień tak jak ty! - Jeden zjada bardzo pięknie, z czego drugi zaraz pęknie! - zauważył Łapiduch. - A gdyby i wtedy milczeli? - zapytał młody zbójca. - Posmaruj ich miodem i przywiąż do drzewa koło mrowiska. Na noc możesz ich wieszać, żebrem zaczepiwszy o hak. Możesz każdemu z nich wyłupić jedno oko i obciąć jedno ucho. - Jest to radość bardzo krucha, nie móc ujrzeć swego ucha - powiedział smutno Łapiduch. - A gdyby umarli? - Wtedy puścisz ich wolno! - rzekł herszt. - "Jestem wolny" - rzekł raz zając, na rożnie się przypiekając - rzekł, kiwając głową, Łapiduch. - A teraz w drogę, panowie zbójcy! - krzyknął herszt. - Niech żyje kapitan! - ryknęli oni. - Zły to bardzo jest kapitan, co nie żyje, gdy jest witan! - rzekł niepewnie Łapiduch. - To, co teraz powiedziałeś, nie ma wcale sensu - zaśmiał się Rozporek. - Sensu wprawdzie nie ma, ale jest do rymu, a to się często zdarza - odrzekł Łapiduch. Zmitrężyli godzinę, nie mogąc się dobudzić Kartofla; kiedy go posadzono na koniu, natychmiast zasnął tak mocno, że koń począł ziewać i szedł sennie. Herszt dosiadł czarnego rumaka, a Robaczek, choć miał pod sobą olbrzymiej miary konisko, jednak wlókł nogami po ziemi. - Dryblas konia męczy po to, aby jadąc, iść piechotą! - mówił zgorszony Łapiduch. - Pilnuj ich dobrze, Nieboraku! - krzyknął herszt - choć sam kiepskim jesteś zbójcą, ale otrzymasz część łupu. - Bardzo z tego nie utyje, komu stryczkiem ścisną szyję! - westchnął rzewnie Łapiduch. - W konie! - krzyknął kapitan. - Wcale mi to nie jest miło, że mój rumak jest kobyłą! - zdążył jeszcze powiedzieć rymujący rzezimieszek. Ziemia zadudniła pod kopytami i po chwili zbójcy wsiąkli w noc. Zbójca Nieborak i chłopcy długo nasłuchiwali tętentu; ogień gorzał jeszcze jasno, pomimo tego że Goliat zjadł połowę węgli. Wreszcie zbójca usiadł na pniu tuż obok chłopców i rzekł: - Czy słyszeliście, co powiedział kapitan? - Słyszeliśmy - odrzekł smutno Jacek - czy będziesz nas męczył? - Jeżeli mi od razu powiecie, gdzie wrzuciliście złoto do wody, nic wam złego nie uczynię. Nie mam ja twardego serca i okrutnej duszy, ale mnie głowę utną, jeśli wam będę pobłażał. Powiedzcie mi po dobremu, co i gdzie cisnęliście w wodę? - Szlachetny zbójco - rzekł Jacek - powiemy ci wszystko, lecz ty nie uwierzysz, a nie ma sposobu, aby cię przekonać. - Czy to, co mi chcesz powiedzieć, jest tak nieprawdopodobne? - Tak, bo zdarzyły się nam najdziwniejsze rzeczy. Strasznie my jesteśmy nieszczęśliwi! Zbójca spojrzał na nich ze współczuciem. - Jestem gotów wysłuchać waszego opowiadania, bo mam dość czasu na to, aby was wziąć na tortury, gdybyście chcieli oszukać mnie łgarstwem. Moi towarzysze wrócą za jakiś miesiąc albo za dwa. - O, nie! - rzekł Placek - oni wrócą chyba za rok, bo my wiemy, gdzie jest zamek złotych ludzi. - A jakże wy możecie wiedzieć o tym? - Panie zbójco - rzekł Jacek - jesteś dobry dla nas, więc ci wszystko opowiemy. - Gadajcie! - Przed wielu, wielu laty - mówił smutno Jacek - uciekliśmy od naszej matki... Zbójca porwał się z pnia, na którym siedział. - Dlaczegoście to uczynili? - zapytał drżącym z gniewu głosem. - Z głupoty! - rzekł Jacek i skłonił głowę na piersi. Zbójca patrzył na nich, kręcił głową i tłumił w sobie gniew. Wreszcie rzekł: - Powinienem was zabić albo związanych wrzucić w to ognisko. Straszna się wam należy kara! - Panie - rzekł cichym głosem Placek - myśmy już wiele, wiele wycierpieli... - Ty milcz - krzyknął zbójca - a ty mów dalej! Jacek zaczął opowieść: mówił wzruszonym głosem, szczerze i serdecznie. Nie ukrywał powodów, które ich skłoniły do ucieczki, oskarżał siebie i brata o egoizm i brak serca. Zbójca słuchając patrzył w ogień, który czasem uderzony oddechem wiatru, silniej rozbłysnął. Miał ten Nieborak twarz dobrą i wiele w spojrzeniu współczucia; może więcej dlatego, niż z obawy tortur, chłopcy poczuli do niego zaufanie. Jacek opowiadał o strachach na bagnie i dziwnym starcu, którego skrzywdzili, a za którym powędrował las. - Dziwne, dziwne opowiadasz mi rzeczy - rzekł zbójca - i cóż się stało dalej? - Potem - mówił Jacek - przeszliśmy cudem jakieś okolice, gdzie rozlewisko bagien otacza wyniosły pagórek, na którym... Zbójca drgnął i spojrzał mu bacznie w oczy. - Byliście na wzgórzu otoczonym bagnami? Mów prędzej, na Boga! mów prędzej! Co widziałeś na tym wzgórzu? - Na tym wzgórzu - opowiadał zdziwiony Jacek - widzieliśmy chatę... - Czekaj, przestań mówić! - mówił drgającym głosem Nieborak. Położył rękę na sercu i przymknął oczy. - Jak ci na imię? - rzekł po chwili dziwnym głosem. - Jacek - odpowiedział chłopak z coraz większym zdumieniem. - To wszystko prawda! - rzekł Placek w obronie brata. - Słuchajcie - mówił zbójca, z trudem chwytając powietrze - zapytam was o coś, a wy zaklnijcie się, że mi powiecie prawdę. - Przysięgamy ci na serce matki - powiedział Jacek wzruszonym głosem. - Na serce naszej matki - dopowiedział jak echo równie wzruszony Placek. - Pytaj, panie!... - Wierzę wam... Więc mi powiedzcie, czy na tym wzgórzu w tej chacie był kto żywy? Mówiąc to wpił się spojrzeniem w ich twarze i widać było, że wstrzymał oddech w piersi, oczekując odpowiedzi. Jacek, czując, że coś się dziwnego dzieje, odrzekł głosem wyraźnym i jakoby uroczystym: - Na tym wzgórzu spotkaliśmy kobietę, która nocami wielki paliła ogień, aby jej syn, którego oczekiwała, mógł przejść drożyną przez bagna. - O Jezu! - krzyknął zbójca. - Co ci się stało, panie? - zawołał przelękniony Jacek. Zbójcą wstrząsało łkanie. - Mówisz, że paliła ogień? - pytał wśród łez. - Tak, panie. Noc w noc gorzał ogień, a ona wypatrywała oczy. A we dnie wywieszała z daleka widną czerwoną chustę. - Tak, tak... chusta była czerwona... - Czy znasz, panie, tę kobietę? - zapytał Jacek. - To moja matka! - jęknął zbójca, a ogromne łzy potoczyły mu się po twarzy. Chłopcy spojrzeli na siebie ze zdumieniem, rozmyślając, jak dziwne są wyroki Opatrzności; ze zdumieniem jednakże jeszcze większym patrzyli na tego dziwnego zbójcę, co jak dziecko płakał na wspomnienie matki. Wielki wstyd zalał im serca: oto dziki zbójca, z kindżałem za pasem, lepszy jest od nich, bo oni wspomnieli matkę dopiero w nieszczęściu i biedzie, on zaś ronił łzy na samo jej wspomnienie. - Mówcie mi o niej - rzekł wreszcie - mówcie jak najwięcej! Jak wygląda moje matczysko? - Widzieliśmy ją dawno, przed dziesięciu coś laty; wyglądała zbiedzona, lecz oczy miała żywe i gorejące. Była bardzo znużona czuwaniem, więc my... - Co uczyniliście wy? - Nie wiem, panie, czy należy nam mówić o tym. - Mówcie, na Boga! - Widząc - rzekł Jacek spuściwszy oczy - że nie ma wiele sił, aby zbierać drwa na ognisko, skorzystaliśmy z tej chwili, kiedy zasnęła, i wtedy... - I wtedy? - Zgromadziliśmy jej wielkie zapasy paliwa, aby się nie męczyła. Zbójca spojrzał na nich długim spojrzeniem i nagle, wyrwawszy nóż zza pasa, przeciął im więzy. - Braćmi moimi od dziś jesteście - zawołał. - O, panie! - zakrzyknęli uszczęśliwieni. - To moja matka was uwalnia! - Ależ ty głową za nas odpowiesz! - Dziesięć razy oddałbym życie za tego, który pomógł mojej matce. - Panie! - rzekł ukrywając spojrzenie Jacek. - Miłujesz ją z całej duszy. Jakże się stać mogło, że od tylu lat nie uciekłeś od zbójców, aby ją zobaczyć? Zbójca Nieborak patrzył w mrok i w gęstwę lasu, jak gdyby chciał dojrzeć płonące gdzieś w niezmiernej, oddali ognisko na górze wśród bagien. - Krótka jest moja historia - rzekł z westchnieniem. - Ojciec mój utonął w bagnie i bylibyśmy zginęli z głodu. Byłem małym chłopcem, lecz nie mogłem bez łez patrzeć na to, jak straszliwą pracę spełnia moja matka; jednego tedy dnia padłem do jej nóg i wybłagałem, aby mi pozwoliła iść w świat po chleb. Postanowiłem schodzić nogi do kolan, a ręce urobić po łokcie, aby powrócić do niej z dobytkiem, zabrać ją znad bagien i pędzić życie w wesołym jakimś kraju. Serce mi się krajało, kiedy odchodziłem. Matka moja obiecała mi, że nocami będzie paliła ogień, abym nie utonął w topielisku jak mój ojciec. Przewędrowałem chyba pół świata w nędzy i poniewierce. Nie jadłem, aby odłożyć grosz dla matki, nie spałem, wiedząc, że ona biedactwo czuwa i też nie śpi. Ciężkie było moje życie, ale Bóg pozwolił mi zebrać wreszcie nieco grosza, który niosłem dla niej. Niezmierna była moja radość. Wracałem szczęśliwy. Minęło jednak już wiele lat od czasu rozpoczęcia mojej wędrówki i zapomniałem powrotnej drogi. Zbłąkany szedłem lasem i wtedy napadli mnie zbójcy... - Czy ci, którzy tu byli? - zapytał Placek. - Tak, to byli oni. Nikt nie zdoła pojąć mojej rozpaczy. Serce konało we mnie. Zabrali mój mizerny dobytek i chcieli mnie zabić. Myślałem wtedy, że najlepiej jeszcze będzie, jeśli się tak stanie. Musiałem strasznie rozpaczać, tak bardzo, że się tym wzruszył ten zbójca, co układa wiersze. Nazywa się Łapiduch. Śmieszny to jest zbójca i bardzo poczciwy. W nocy zbliżył się do mnie i słysząc mój płacz, szepnął mi: "Nawet i mizerna mucha nie boi się Łapiducha!" Ciągle gadał wierszami, ale ich nie pamiętam. Kazał sobie wszystko opowiedzieć, a potem powiedział: "Wszystko w świecie jest na opak, aleś ty poczciwy chłopak!" - Och, wybornie! - zakrzyknął Jacek. - I co? i co? - Poszedł on do kapitana i długo coś z nim szeptali, a nazajutrz uradzili wszyscy, żeby mnie nie zabijać, ale włączyć do bandy. Krzyknąłem z rozpaczy, a kapitan, co ma bardzo litościwe serce i tylko tak strasznie wygląda, powiedział, że nie na zawsze z nimi zostanę, tylko przez dziesięć lat, a jeżeli będę się dobrze sprawiał i nigdy ich nie zdradzę, to po latach dziesięciu oddadzą mi mój dobytek i dodadzą mi tysiąc razy tyle. Gdybym zaś uciekł, to mnie wynajdą pod ziemią, zabiją mnie, a potem wynajdą moją matkę i wezmą ją do niewoli. Zapłakałem gorzko i musiałem zostać. Nie było mi źle, ale nigdy nie nauczyłem się zbójnickiego rzemiosła, dlatego nazwali mnie Nieborakiem i używali mnie jedynie do pilnowania jeńców i skarbów, które są ukryte niedaleko stąd w pieczarach. Jest tam wiele bogactw i koni. - I nie uciekniesz? - Przysiągłem, że nie ucieknę, ale za tydzień przysięga moja będzie rozwiązana. - Za tydzień? Czemu? - Wtedy właśnie minie dziesięć lat. Zanim zbójcy wyjechali, przypomniałem o tym kapitanowi, a on mi szepnął, że dotrzyma słowa. - I dotrzyma? - Jeśli wróci, to dotrzyma, bo jest bardzo czuły na honor. - A jeśli do tego czasu nie powróci? - Odejdę sam! - A nas zabijesz? - O, nie! - zaśmiał się Nieborak. - Kapitan tylko udawał, że was chce skazać na męki. Jeden Robaczek w całej bandzie jest krwi chciwy, a inni to tylko udają straszliwych potworów, ja myślę, że ze strachu, bo się sami wiecznie boją, i w ten sposób dodają sobie ducha. - I my będziemy mogli wrócić do matki? - A gdzieżby? - spytał ze zdumieniem Nieborak. - Gdzie mieszka wasza matka? - Jedną musimy iść drogą. O, panie! - zawołał Jacek. - Pierwszy raz w życiu jestem szczęśliwy. Placku, o czym myślisz? Placek nie odpowiedział, tylko wpatrzony w ogień usilnie pracował głową i w niezmiernym jakimś trudzie chciał z niej coś wydobyć. - Co się jemu stało? - spytał Nieborak. - Wygląda, jakby zwariował - rzekł zaniepokojony Jacek. - Placku, co tobie? - Mam! - zakrzyknął Placek; podniósł rękę i wyrzekł uroczyście: - Matka czeka swego dziecka, więc wędruję do Zapiecka! - Nowy Łapiduch! - zakrzyknął ze śmiechem Nieborak. Jacek natomiast spojrzał z podziwem na brata, w którym się tak wzniosły narodził poeta. - Uściskajmy się! - zawołał zbójca Nieborak. Sowy i puchacze patrzyły że zdumieniem, jak trzy widma tańczą w noc dookoła ogniska.
dla dwóch takich co ukradli serce