Kliknij tutaj --> 🐉 teksty laski z chłopaki nie płaczą

Tekst piosenki. [Zwrotka 1: Solar] Helo bejbe, Solar, Białas, TomB. Ten kawałek będą wspominali jak Halembe. Każdy z nas zapewne, wypadał na zakręcie. Gdy dupy pierdolnięte, rzucały swe zaklęcie. I się zbierało na płacz jak beje na wino. Życie usłane różami, nagle jebie padliną. Ziomy, melanż - prosty temat, robię z siebie Film Olafa Lubaszenki „Chłopaki nie płaczą” zadebiutował na ekranach kin 25 lutego 2000 roku. Produkcja szybko wpisała się do kanonu polskiej komedii, a liczne zabawne cytaty przeszły do języka potocznego. Jak przez 15 lat zmienili się kultowi bohaterowie tacy jak Laska, Grucha, Fred i Bolec? Tego dowiesz się dzięki naszej galerii! Laska: W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście, ważne pytanie: Co lubię w życiu robić, a potem zacznij to robić. Pamiętasz te kultowe dialogi? - Quizy. QUIZ z filmu „Chłopaki nie płaczą”. Pamiętasz te kultowe dialogi? Sprawdź się w quizie z polskich filmowych klasyków. Jak dobrze pamiętasz produkcje „Chłopaki nie płaczą”? Odpowiedź na 10 pytań! Rozpocznij Quiz. Tomasz Bajer zasłynął rolą Laski w komedii Olafa Lubaszenki Chłopaki nie płaczą. Nie kontynuował kariery. w tej chwili ma 43 lata. Jak dziś wygląda i czym się zajmuje? Chłopaki nie płaczą to jeden z najbardziej kultowych polskich filmów i aż trudno Quand Harry Rencontre Sally Streaming Gratuit. Potrzebujesz szybszego ładowania wideo? Załóż konto CDA Premium i nie trać czasu na wczytywanie. Aktywuj teraz, a 14 dni otrzymasz gratis! Aktywuj konto premium Dlaczego widzę ten komunikat? CDA nie limituje przepustowości oraz transferu danych. W godzinach wieczornych może zdarzyć się jednak, iż ilość użytkowników przekracza możliwości naszych serwerów wideo. Wówczas odbiór może być zakłócony, a plik wideo może ładować się dłużej niż opcji CDA Premium gwarantujemy, iż przepustowości i transferu nie braknie dla żadnego użytkownika. Zarejestruj swoje konto premium już teraz! Włącz dostęp do 10592 znakomitych filmów i seriali w mniej niż 2 minuty! Nowe, wygodne metody aktywacji. Komentarze do: Chłopaki nie płaczą (2000) Autoodtwarzanie następnego wideo Ostatnio komentowane: Niewiele jest polskich komedii powstałych po 1989 roku, które mogłyby się równać z "Chłopaki nie płaczą" Olafa Lubaszenki (2000). To film kultowy, do wielokrotnego oglądania, pełen niezapomnianych kwestii i dialogów, przypominanych w rozmaitych rankingach i używanych w języku potocznym. Prawdopodobnie najpopularniejsza obok "Kilera" polska komedia ostatnich dwudziestu lat. - Nawet jak ktoś nie pamięta całości, ma w głowie sceny i teksty. To one robią film - zauważa Tomasz Bajer. Wie, co mówi - gros tych tekstów wypowiadał przecież jego bohater, niejaki Laska, wiecznie jarający zioło, wyluzowany "syn króla sedesów". I choć Tomasz Bajer zagrał jeszcze kilka innych ról, właśnie ta najbardziej zapadła widzom w pamięć. Laska pozytywna Dziś Bajer ma 33 lata i mieszka, od października 2011 roku, w Sydney. - Przyjechałem do Australii, by nabrać pewnego dystansu do życia, którym w Polsce byłem trochę zmęczony - wyjaśnia. Jak mówi, przyzwyczaił się do tego, że gdziekolwiek jest, w Polsce czy na świecie, ludzie go rozpoznają. - Czasem nie kojarzą twarzy, ale wystarczy, że się odezwę, i już wszystko jest jasne - śmieje się. - Polacy rozpoznawali mnie i w amerykańskich kasynach, i w Meksyku. I zawsze są to przyjemne sytuacje. W końcu, co by mówić, Laska to pozytywny gość. A jak Bajer został Laską? Może po kolei. Tik? Tak. Tomasz Bajer urodził 31 marca 1979 w Poznaniu i jako chłopiec niczym specjalnym się nie wyróżniał. - Może tym, że miałem dość wyraźne tiki nerwowe. A dzieci w szkole potrafią być okrutne… Co cię nie zabija, to wzmacnia. Mnie wzmocniło i zahartowało. Stałem się bardziej odporny psychicznie. Na szkołę średnią wybrał I Prywatne Anglojęzyczne Liceum Ogólnokształcące w Poznaniu. - To był strzał w dziesiątkę - przyznaje. - Ta szkoła dała mi doskonały fundament. Nauczyłem się języka, co bardzo mi się później przydało. Jak się okazało, nie tylko języka. Apogeum wielkiego jarania - Pod koniec liceum zakochałem się z wzajemnością w maryśce - wspomina. - Zamiast przygotowywać się do matury, spędzałem całe dni na kręceniu lolasów. Wciągnął mnie w to Jakob, kolega z Dortmundu. Skubnąłem jeden raz, drugi i okazało się, że… "zarąbiście" się po tym czuję. Miałem totalny luz, na wszystko. Przez jakieś pół roku. I wtedy właśnie Tomasz poznał Olafa Lubaszenkę… - Byłem na konkretnym haju, permanentne apogeum jarania. Trzymałem w płucach tak długo jak mogłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to już mnie tak dobrze nie kopie. Z Lubaszenką na haju Do pierwszego spotkania z reżyserem doszło w jednym z poznańskich klubów, gdzie Lubaszenko umówił się z kilkoma osobami, znajomymi Bajera. - Przyjechałem na miejsce kompletnie ululany. Rozmawialiśmy głównie o narkotykach wśród celebrytów. Od razu zrobił na mnie wrażenie bystrego faceta. Na koniec powiedział, że kręci film. Zapytał mnie o numer telefonu. Wtedy, w 1999 roku, Bajer nie miał jeszcze komórki, podał więc numer babci, u której czasowo mieszkał. Poróżnił się z rodzicami. - Płacili za moją prywatną szkołę, a ja ją zupełnie olewałem - przyznaje. - Wyprowadziłem się do babci niby po to, by w spokoju się pouczyć, ale w praktyce nadal cały czas paliłem zioło. Telefon zadzwonił po miesiącu. Bajer został zaproszony na zamknięty casting. Rolę Laski dostałem od razu - mówi. - Olaf od początku wiedział, że do niej pasuję. Bunkrów nie ma, ale… - Półtora miesiąca później zadzwoniła pani z produkcji, informując, że w czerwcu ruszają zdjęcia. Zapytała, czy mi ten termin odpowiada. Ucieszyłem się, bo prawdę mówiąc zdążyłem już o całej sprawie zapomnieć. I tak się zaczęło. Zdjęcia ruszyły 9 czerwca 1999 roku i trwały do 14 lipca. Kręcono je w Warszawie i Jeleniej Górze. Bajer spędził na planie dziewięć dni. - Jako pierwsza powstała scena, w której ja, Bąbel i Serfer [Julian Karewicz i Marcin Kołodyński - przyp. aut.] holujemy policjantów. Drugiego dnia kręciliśmy sam finał, gdy budzimy się, wysiadamy z auta i mówię: "Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście". Opieprz od Olafa Pora na pytanie, które wielokrotnie w następnych latach padało: "Czy grający Laskę aktor był na planie… zjarany?" - Zdecydowanie nie - odpowiada. - Jedyny moment naprawdę na haju to ten, gdy jedziemy samochodem, podajemy sobie miedzianą faję i nic nie mówimy. Reszta scen, gdy gadaliśmy, była robiona na czysto. Po tak długiej praktyce z ziołem udawanie nie stanowiło dla mnie problemu. Pierwszego dnia zdjęć doszło jednak do zgrzytu, który bardzo zdenerwował reżysera. - Mieliśmy grać mówioną scenę w samochodzie. Tuż przed Marcin [Kołodyński - przyp. aut.] przywiózł trochę zioła, które było dość mocne. Pomyśleliśmy: "Zjaramy się, wyjdzie naturalnie, będzie fajnie". Ale nie było, bo ciągle zapominaliśmy tekst. Dopiero później uświadomiono nam, że każda minuta filmu kosztuje fortunę. Dostaliśmy opieprz od Olafa, zarządzono chwilową przerwę, a potem się jakoś ogarnęliśmy. Egzamin nie tylko z dojrzałości Po zakończeniu zdjęć Bajer, który oblał na maturze historię, szykował się do sierpniowej poprawki. - Dobrze, że w ogóle ją zdałem - przyznaje. - Wcześniej powiedziałem ojcu, że do matury nie podejdę, gdyż jest mi to do niczego niepotrzebne. Na szczęście się opamiętałem. Z powodu egzaminu poprawkowego nie mógł niestety pójść od razu na studia. - Jestem z natury pacyfistą, więc aby uciec przed wojskiem, zapisałem się do studium angielskiego. Znałem język, dlatego na zajęciach pojawiłem się jakieś trzy razy. Jednocześnie znacznie ograniczył palenie. - Siedem czy osiem miesięcy przed premierą popalałem tylko od czasu do czasu. Laska z sensacyjnej komedii "Chłopaki nie płaczą" opowiedział nam o kulisach swojej słynnej roli, zdradził też, jak się potoczyły jego późniejsze losy i co robi teraz. "Wszyscy chcieli ze mną jarać" "Chłopaki nie płaczą" weszły na ekrany 25 lutego 2000 roku i… od razu stały się gigantycznym przebojem. Fakt, że w obsadzie był Tomasz Bajer, wielu jego kolegów zaskoczył. - Wcześniej jakoś specjalnie się tym nie chwaliłem - wspomina. - Niestety, po premierze byłem znowu bliski dawnego uzależnienia. Wszyscy, znajomi i nieznajomi chcieli ze mną kopcić maryśkę. A ja już byłem od pół roku prawie czysty. Jak podkreśla, choć doświadczenie palacza marihuany bardzo mu w przygotowywaniu się do roli pomogło, postać Laski nie była do niego do końca podobna. - Nie byłem aż tak życiowo rozwalony. Mogę powiedzieć, że połowa to ja, a druga połowa wynikała ze scenariusza. Zresztą, jego autor, Mikołaj Korzyński, wykonał znakomitą robotę. Nic po nim nie trzeba było zmieniać. Fajki były trudniejsze 2000 rok był w życiu Tomasza przełomowy. Nie tylko za sprawą premiery filmu, ale i dostania się na studia filozoficzne, na Uniwersytet im. Adama Mickiewcza w Poznaniu. A już wcześniej poznał Dorotę, z którą związał się na następnych jedenaście lat. - Wszystko się razem tak ładnie zazębiło, że już prawie zupełnie przestało mnie ciągnąć do jarania. Prawdę mówiąc, łatwiej mi było to rzucić niż papierosy. Dalej zdarzało mi się popalać, ale o wiele rzadziej. U "Kosmitów" i "Na Wspólnej" W 2001 roku Bajer wystąpił w kolejnym filmie Lubaszenki, sensacyjnej komedii "Poranek kojota", utrzymanej w podobnej konwencji co "Chłopaki…", nakręconej przy udziale tej samej ekipy i kilku znanych z poprzedniego obrazu aktorów, w tym Michała Milowicza i Maciej Stuhra. Wcielił się w Siwego. Rola była tym razem mniejsza, ale również zapamiętana, głównie za sprawą zabawnych scen w barze. Ostatni raz Bajer współpracował z Lubaszenką w 2004 roku przy serialu "Kosmici", opowiadającym o dwóch rodzinach, pozaziemskiej i ludzkiej. - Scenariusz miał spory potencjał, mimo wielu niedociągnięć. Polsat zamówił trzy odcinki pilotowe, ale później umarło to śmiercią naturalną. Ostatnim zetknięciem się Tomasza z kamerą filmową było… kilka odcinków "Na Wspólnej". Zagrał didżeja. - Musimy o tym wspominać? - śmieje się. - To nie było zbyt fajne doświadczenie. Może dlatego, że nie za bardzo mogłem się na planie odnaleźć. Na szczęście zajęło mi to tylko kilka dni. Życie zweryfikowało plany Można zadać pytanie, jak to się stało, że aktor, nawet niezawodowy, który zdobył tak dużą popularność, nie poszedł za ciosem i nie zrobił prawdziwej kariery… - Po pierwsze, mieszkałem w Poznaniu, gdzie studiowałem, miałem swoje normalne życie, dziewczynę, kumpli. A wszystkie castingi odbywają w Warszawie, tu jest cała branża. Chciałem na nie przyjeżdżać, ale od śmierci Marcina Kołodyńskiego, z którym się mocno kolegowałem, nie za bardzo już miałem się w stolicy gdzie zatrzymywać. Kołodyński, znany z "Chłopaków…" dziennikarz i prezenter telewizyjny, zginął tragicznie 1 lutego 2001 roku niedaleko Zakopanego, podczas jazdy na snowboardzie. - Marcin proponował mi, bym pojechał z nim wtedy w góry. Byłem tak spłukany, nie pierwszy i nie ostatni raz, że nie dałem rady. Ustaliliśmy, że widzimy się po jego powrocie. Dwa dni później dostałem telefon, że nie żyje…. Byłem w szoku. Mieliśmy nawet plany zrobienia wspólnie jakiegoś filmu czy programu. Życie je zweryfikowało. "Wakacje" w kasynie Jak wyglądały następne lata w życiu Tomasza Bajera? Już na studiach czterokrotnie jeździł z dziewczyną w wakacje do Stanów, gdzie przez kilka miesięcy pracował, między innymi w parku rozrywki, w sieci Planet Hollywood oraz w kasynach w Atlantic City. - Najpierw byłem cashierem, do którego ludzie przychodzili wymieniać bilon z jednorękich bandytów na grubsze pieniądze, a potem main bankierem, odpowiedzialnym za znoszone do zamkniętego pokoju pieniądze i żetony. Jak wspomina, pracował po szesnaście godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. - Musiałem nadrobić to, że nie zarabiałem w Polsce. Jeden dzień poświęcałem na odespanie, a jeden na jakąkolwiek inną aktywność. Na koniec wyjeżdżaliśmy na tydzień czy dwa, pozwiedzać kraj. Nowinki do odbębnienia Trzy lata temu filmowy Laska zaskoczył internautów, dając się poznać jako… prezenter TV, w programie zajmującym się różnymi technologicznymi nowinkami, grami i oprogramowaniem. - Przyznam szczerze, nie czułem się w tej robocie zbyt dobrze, zwłaszcza na początku. Później jakoś się to zaczęło rozkręcać, choć ja i tak ten program po prostu odbębniałem. W październiku 2011 roku wylądował w Australii, w której sześć lat wcześniej spędził kilkanaście miesięcy. - Uwielbiam ten kraj - przyznaje. - Pozwala nabrać wspaniałego dystansu i daje znakomite możliwości. Generalnie luz i swoboda Czym zajmuje się na Antypodach? Uczy się w szkole biznesu oraz pracuje jako malarz pokojowy. - Mam już chyba ósmego pracodawcę, zmieniam ich częściej niż gacie - śmieje się. Wolne chwile spędza ze znajomymi, których ma na miejscu już całkiem sporo. - Mieszkam blisko oceanu, wszędzie blisko, raj - opowiada. - Podoba mi się tu, generalnie jest luz, swoboda i serdeczność. Są też znakomite warunki do życia. Nawet jeśli Sydney jest bardzo drogie, panuje tu nie wiem czy nie lepsza gospodarcza koniunktura niż w Stanach sprzed kryzysu. Tomasz zaangażował się niedawno także w PR na Polskę firmy StudyWhat, zajmującej się pomocą ludziom poszukującym za granicą rozwoju w nauce i karierze. - Projekt ma ruszyć pełną parą w maju tego roku - zapowiada. Laska znowu na fali! Kilka miesięcy temu ukazała się zapowiedź audiowizualnego bloga, jaki prowadzi na stronie Kilkuminutowe filmiki z cyklu "Laska na fali" mają się ukazywać co dwa tygodnie, ale na razie pomysł jest głównie w sferze planów. - Przez różne osobiste i rodzinne komplikacje oraz ogrom zajęć, w tym pracę pięć dni w tygodniu i szkołę cztery, nie jest mi się łatwo zebrać - tłumaczy. - Ale mam nadzieję, że odpowiedzialny za projekt Sławek Małyszko [II reżyser "Chłopaków…" - przyp. aut] okaże jeszcze względem mnie trochę cierpliwości. Jedno ważne pytanie Na razie Tomasz Bajer nie planuje wracać do Poznania, choć jego wiza ważna jest tylko do maja 2014 roku. Nie ukrywa, że chciałby uzyskać w Australii status rezydenta, a następnie zdobyć drugie obywatelstwo. Za Polską, jak mówi, tęskni. - Najbardziej za rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Czy chciałby wrócić do filmu? - Pewnie! - ożywia się. - Jak raz połkniesz bakcyla, to już go nie wyplujesz. Praca na planie to wspaniała przygoda, nawet jeśli nie jest to tak łatwy kawałek chleba jak mogłoby się wydawać. Ale to nie problem, bo sytuacje, które większość ludzi wyprowadzają z równowagi, po mnie spływają. Bajerowi nie pozostaje więc nic innego jak raz jeszcze posłuchać wypowiedzianej przed laty przez Laskę rady: "W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: "Co lubię w życiu robić?". "A potem zacznij to robić". Pamiętacie Laskę, syna króla sedesów z kultowej komedii ,,Chłopaki nie płaczą"? Zastanawialiście się co się z nim działo po tylu latach od premiery filmu? Ciekawy artykuł a w nim o kłopotach laski z maryśką, o tym jak dostał opie**ol od Lubaszenki i jak pozornie zwykły wyjazd na snowboard (nie pojechał bo nie miał kasy) mógł się skończyć dla niego śmiercią.,,- Po premierze każdy chciał ze mną palić maryśkę, a ja już wtedy byłem od pół roku prawie czysty – wspomina Tomasz Bajer, czyli słynny Laska z sensacyjnej komedii „Chłopaki nie płaczą”.Niewiele jest polskich komedii powstałych po 1989 roku, które mogłyby się równać z „Chłopaki nie płaczą” Olafa Lubaszenki (2000). To film kultowy, do wielokrotnego oglądania, pełen niezapomnianych kwestii i dialogów, przypominanych w rozmaitych rankingach i używanych w języku potocznym. Prawdopodobnie najpopularniejsza obok „Kilera” polska komedia ostatnich dwudziestu lat.–Nawet jak ktoś nie pamięta całości, ma w głowie sceny i teksty. To one robią film – zauważa Tomasz Bajer. Wie, co mówi – gros tych tekstów wypowiadał przecież jego bohater, niejaki Laska, wiecznie jarający zioło, wyluzowany „syn króla sedesów”.I choć Tomasz Bajer zagrał jeszcze kilka innych ról, właśnie ta najbardziej zapadła widzom w pozytywnaDziś Bajer ma 33 lata i mieszka, od października 2011 roku, w Sydney. – Przyjechałem do Australii, by nabrać pewnego dystansu do życia, którym w Polsce byłem trochę zmęczony – mówi, przyzwyczaił się do tego, że gdziekolwiek jest, w Polsce czy na świecie, ludzie go rozpoznają. – Czasem nie kojarzą twarzy, ale wystarczy, że się odezwę, i już wszystko jest jasne – śmieje się. – Polacy rozpoznawali mnie i w amerykańskich kasynach, i w Meksyku. I zawsze są to przyjemne sytuacje. W końcu, co by mówić, Laska to pozytywny jak Bajer został Laską? Może po Bajer urodził 31 marca 1979 w Poznaniu i jako chłopiec niczym specjalnym się nie wyróżniał. – Może tym, że miałem dość wyraźne tiki nerwowe. A dzieci w szkole potrafią być okrutne… Co cię nie zabija, to wzmacnia. Mnie wzmocniło i zahartowało. Stałem się bardziej odporny szkołę średnią wybrał I Prywatne Anglojęzyczne Liceum Ogólnokształcące w Poznaniu. – To był strzał w dziesiątkę – przyznaje. – Ta szkoła dała mi doskonały fundament. Nauczyłem się języka, co bardzo mi się później się okazało, nie tylko wielkiego jarania- Pod koniec licem zakochałem się z wzajemnością w maryśce – wspomina. – Zamiast przygotowywać się do matury, spędzałem całe dni na kręceniu lolków. Wciągnął mnie w to Jakob, kolega z Dortmundu. Skubnąłem jeden raz, drugi i okazało się, że… „zarąbiście” się po tym czuję. Miałem totalny luz, na wszystko. Przez jakieś pół wtedy właśnie Tomasz poznał Olafa Lubaszenkę… – Byłem na konkretnym haju, permanentne apogeum jarania. Trzymałem w płucach tak długo jak mogłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to już mnie tak dobrze nie Lubaszenką na hajuDo pierwszego spotkania z reżyserem doszło w jednym z poznańskich klubów, gdzie Lubaszenko umówił się z kilkoma osobami, znajomymi Bajera. – Przyjechałem na miejsce kompletnie ululany. Rozmawialiśmy głównie o narkotykach wśród celebrytów. Od razu zrobił na mnie wrażenie bystrego faceta. Na koniec powiedział, że kręci film. Zapytał mnie o numer w 1999 roku, Bajer nie miał jeszcze komórki, podał więc numer babci, u której czasowo mieszkał. Poróżnił się z rodzicami. – Płacili za moją prywatną szkołę, a ja ją zupełnie olewałem – przyznaje. – Wyprowadziłem się do babci niby po to, by w spokoju się pouczyć, ale w praktyce nadal cały czas paliłem zadzwonił po miesiącu. Bajer został zaproszony na zamknięty casting. Rolę Laski dostałem od razu – mówi. – Olaf od początku wiedział, że do niej nie ma, ale…-Półtora miesiąca później zadzwoniła pani z produkcji, informując, że w czerwcu ruszają zdjęcia. Zapytała, czy mi ten termin odpowiada. Ucieszyłem się, bo prawdę mówiąc zdążyłem już o całej sprawie zapomnieć. I tak się ruszyły 9 czerwca 1999 roku i trwały do 14 lipca. Kręcono je w Warszawie i Jeleniej Górze. Bajer spędził na planie dziewięć dni. – Jako pierwsza powstała scena, w której ja, Bąbel i Serfer [Julian Karewicz i Marcin Kołodyński – przyp. aut.] holujemy policjantów. Drugiego dnia kręciliśmy sam finał, gdy budzimy się, wysiadamy z auta i mówię: „Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście”.Opieprz od OlafaPora na pytanie, które wielokrotnie w następnych latach padało: „Czy grający Laskę aktor był na planie… zjarany?”-Zdecydowanie nie – odpowiada. – Jedyny moment naprawdę na haju to ten, gdy jedziemy samochodem, podajemy sobie miedzianą faję i nic nie mówimy. Reszta scen, gdy gadaliśmy, była robiona na czysto. Po tak długiej praktyce z ziołem udawanie nie stanowiło dla mnie dnia zdjęć doszło jednak do zgrzytu, który bardzo zdenerwował reżysera. – Mieliśmy grać mówioną scenę w samochodzie. Tuż przed Marcin [Kołodyński – przyp. aut.] przywiózł trochę zioła, które było dość mocne. Pomyśleliśmy: „Zjaramy się, wyjdzie naturalnie, będzie fajnie”. Ale nie było, bo ciągle zapominaliśmy tekst. Dopiero później uświadomiono nam, że każda minuta filmu kosztuje fortunę. Dostaliśmy opieprz od Olafa, zarządzono chwilową przerwę, a potem się jakoś nie tylko z dojrzałościPo zakończeniu zdjęć Bajer, który oblał na maturze historię, szykował się do sierpniowej poprawki. – Dobrze, że w ogóle ją zdałem – przyznaje. – Wcześniej powiedziałem ojcu, że do matury nie podejdę, gdyż jest mi to do niczego niepotrzebne. Na szczęście się powodu egzaminu poprawkowego nie mógł niestety pójść od razu na studia. – Jestem z natury pacyfistą, więc aby uciec przed wojskiem, zapisałem się do studium angielskiego. Znałem język, dlatego na zajęciach pojawiłem się jakieś trzy znacznie ograniczył palenie. – Siedem czy osiem miesięcy przed premierą popalałem tylko od czasu do czasu.„Wszyscy chcieli ze mną jara攄Chłopaki nie płaczą” weszły na ekrany 25 lutego 2000 roku i… od razu stały się gigantycznym przebojem. Fakt, że w obsadzie był Tomasz Bajer, wielu jego kolegów zaskoczył. – Wcześniej jakoś specjalnie się tym nie chwaliłem – wspomina. – Niestety, po premierze byłem znowu bliski dawnego uzależnienia. Wszyscy, znajomi i nieznajomi chcieli ze mną kopcić maryśkę. A ja już byłem od pół roku prawie podkreśla, choć doświadczenie palacza marihuany bardzo mu w przygotowywaniu się do roli pomogło, postać Laski nie była do niego do końca podobna. – Nie byłem aż tak życiowo rozwalony. Mogę powiedzieć, że połowa to ja, a druga połowa wynikała ze scenariusza. Zresztą, jego autor, Mikołaj Korzyński, wykonał znakomitą robotę. Nic po nim nie trzeba było były trudniejsze2000 rok był w życiu Tomasza przełomowy. Nie tylko za sprawą premiery filmu, ale i dostania się na studia filozoficzne, na Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. A już wcześniej poznał Dorotę, z którą związał się na następnych jedenaście się razem tak ładnie zazębiło, że już prawie zupełnie przestało mnie ciągnąć do jarania. Prawdę mówiąc, łatwiej mi było to rzucić niż papierosy. Dalej zdarzało mi się popalać, ale o wiele „Kosmitów” i „Na Wspólnej”W 2001 roku Bajer wystąpił w kolejnym filmie Lubaszenki, sensacyjnej komedii „Poranek kojota”, utrzymanej w podobnej konwencji co „Chłopaki…”, nakręconej przy udziale tej samej ekipy i kilku znanych z poprzedniego obrazu aktorów, w tym Michała Milowicza i Maciej Stuhra. Wcielił się w Siwego. Rola była tym razem mniejsza, ale również zapamiętana, głównie za sprawą zabawnych scen w raz Bajer współpracował z Lubaszenką w 2004 roku przy serialu „Kosmici”, opowiadającym o dwóch rodzinach, pozaziemskiej i ludzkiej. – Scenariusz miał spory potencjał, mimo wielu niedociągnięć. Polsat zamówił trzy odcinki pilotowe, ale później umarło to śmiercią zetknięciem się Tomasza z kamerą filmową było… kilka odcinków „Na Wspólnej”. Zagrał didżeja. – Musimy o tym wspominać? – śmieje się. – To nie było zbyt fajne doświadczenie. Może dlatego, że nie za bardzo mogłem się na planie odnaleźć. Na szczęście zajęło mi to tylko kilka zweryfikowało planyMożna zadać pytanie, jak to się stało, że aktor, nawet niezawodowy, który zdobył tak dużą popularność, nie poszedł za ciosem i nie zrobił prawdziwej kariery…-Po pierwsze, mieszkałem w Poznaniu, gdzie studiowałem, miałem swoje normalne życie, dziewczynę, kumpli. A wszystkie castingi odbywają w Warszawie, tu jest cała branża. Chciałem na nie przyjeżdżać, ale od śmieci Marcina Kołodyńskiego, z którym się mocno kolegowałem, nie za bardzo już miałem się w stolicy gdzie znany z „Chłopaków…” dziennikarz i prezenter telewizyjny, zginął tragicznie 1 lutego 2001 roku niedaleko Zakopanego, podczas jazdy na snowboardzie. – Marcin proponował mi, bym pojechał z nim wtedy w góry. Byłem tak spłukany, nie pierwszy i nie ostatni raz, że nie dałem rady. Ustaliliśmy, że widzimy się po jego powrocie. Dwa dni później dostałem telefon, że nie żyje…. Byłem w szoku. Mieliśmy nawet plany zrobienia wspólnie jakiegoś filmu czy programu. Życie je zweryfikowało.„Wakacje” w kasynieJak wyglądały następne lata w życiu Tomasza Bajera? Już na studiach czterokrotnie jeździł z dziewczyną w wakacje do Stanów, gdzie przez kilka miesięcy pracował, między innymi w parku rozrywki, w sieci Planet Hollywood oraz w kasynach w Atlantic City. – Najpierw byłem cashierem, do którego ludzie przychodzili wymieniać bilon z jednorękich bandytów na grubsze pieniądze, a potem main bankierem, odpowiedzialnym za znoszone do zamkniętego pokoju pieniądze i wspomina, pracował po szesnaście godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. – Musiałem nadrobić to, że nie zarabiałem w Polsce. Jeden dzień poświęcałem na odespanie, a jeden na jakąkolwiek inną aktywność. Na koniec wyjeżdżaliśmy na tydzień czy dwa, pozwiedzać do odbębnieniaTrzy lata temu filmowy Laska zaskoczył internautów, dając się poznać jako… prezenter TV, w programie zajmującym się różnymi technologicznymi nowinkami, grami i oprogramowaniem. – Przyznam szczerze, nie czułem się w tej robocie zbyt dobrze, zwłaszcza na początku. Później jakoś się to zaczęło rozkręcać, choć ja i tak ten program po prostu październiku 2011 roku wylądował w Australii, w której sześć lat wcześniej spędził kilkanaście miesięcy. – Uwielbiam ten kraj – przyznaje. – Pozwala nabrać wspaniałego dystansu i daje znakomite luz i swobodaCzym zajmuje się na Antypodach? Uczy się w szkole biznesu oraz pracuje jako malarz pokojowy. – Mam już chyba ósmego pracodawcę, zmieniam ich częściej niż gacie – śmieje chwile spędza ze znajomymi, których ma na miejscu już całkiem sporo. – Mieszkam blisko oceanu, wszędzie blisko, raj – opowiada. – Podoba mi się tu, generalnie jest luz, swoboda i serdeczność. Są też znakomite warunki do życia. Nawet jeśli Sydney jest bardzo drogie, panuje tu nie wiem czy nie lepsza gospodarcza koniunktura niż w Stanach sprzed zaangażował się niedawno także w PR na Polskę firmy StudyWhat, zajmującej się pomocą ludziom poszukującym za granicą rozwoju w nauce i karierze. – Projekt ma ruszyć pełną parą w maju tego roku – znowu na fali!Kilka miesięcy temu ukazała się zapowiedź audiowizualnego bloga, jaki prowadzi na stronie Kilkuminutowe filmiki z cyklu „Laska na fali” mają się ukazywać co dwa tygodnie, ale na razie pomysł jest głównie w sferze planów.–Przez różne osobiste i rodzinne komplikacje oraz ogrom zajęć, w tym pracę pięć dni w tygodniu i szkołę cztery, nie jest mi się łatwo zebrać – tłumaczy. – Ale mam nadzieję, że odpowiedzialny za projekt Sławek Małyszko [II reżyser „Chłopaków…” – przyp. aut] okaże jeszcze względem mnie trochę ważne pytanieNa razie Tomasz Bajer nie planuje wracać do Poznania, choć jego wiza ważna jest tylko do maja 2014 roku. Nie ukrywa, że chciałby uzyskać w Australii status rezydenta, a następnie zdobyć drugie obywatelstwo. Za Polską, jak mówi, tęskni. – Najbardziej za rodziną, przyjaciółmi i chciałby wrócić do filmu? – Pewnie! – ożywia się. – Jak raz połkniesz bakcyla, to już go nie wyplujesz. Praca na planie to wspaniała przygoda, nawet jeśli nie jest to tak łatwy kawałek chleba jak mogłoby się wydawać. Ale to nie problem, bo sytuacje, które większość ludzi wyprowadzają z równowagi, po mnie nie pozostaje więc nic innego jak raz jeszcze posłuchać wypowiedzianej przed laty przez Laskę rady: „W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: „Co lubię w życiu robić?”.„A potem zacznij to robić”.Więcej zdjęćŹródło Dwadzieścia lat temu, 25 lutego 2000 r., na ekrany polski kin weszła komedia Olafa Lubaszenki "Chłopaki nie płaczą" Film, w którym zagrali Maciej Stuhr, Cezary Pazura, Michał Milowicz, Anna Mucha i Bohdan Łazuka, do dziś cieszy się kultowym statusem Jednym z najpopularniejszych bohaterów był "Laska", w którego wcielił się wcześniej nikomu nieznany Tomasz Bajer, naturszczyk Bajer nie związał się na dłużej z kinem, ale jego późniejsze losy potoczyły się równie niestandardowo – opowiada o nich w rozmowie z Onetem, przypominając także okoliczności swojej pracy nad filmem "Chłopaki nie płaczą" Niewiele jest w polskiej kinematografii po 1989 r. tak popularnych komedii jak "Chłopaki nie płaczą"… Film Olafa Lubaszenki, który wszedł na ekrany 25 lutego 2000 r., śmiało można nazwać kultowym - z wielu powodów, w tym świetnego scenariusza i doskonale dobranej, jak i niezapomnianych dialogów. Nic dziwnego, że cały czas jest oglądany i wspominany. Jedną z najpopularniejszych postaci "Chłopaków…" był "syn króla sedesów", wielbiciel Tony’ego Halika i używek, nagminnie "jarający blanty" "Laska" – wcielił się w niego 21-letni wtedy Tomasz Bajer, który był naturszczykiem – potem wystąpił jeszcze w kolejnej komedii Lubaszenki, "Poranek kojota", a także w kilku serialach i… skończył karierę. W rozmowie z Onetem opowiada, co się u niego działo później i czym zajmuje się dziś, wspomina też czas spędzony na planie filmu. Paweł Piotrowicz: Mija właśnie dwudziesta rocznica premiery komedii "Chłopaki nie płaczą", w której wcieliłeś się, jako naturszczyk, w nieustannie będącego na haju "Laskę". Szybko te dwie dekady minęły? Tomasz Bajer: Bardzo, chociaż w moim życiu wiele się od tamtej pory wydarzyło i zmieniło, a ja nie żyję przeszłością. Ludzie nadal często mnie jednak rozpoznają. Na zasadzie: "To ty jesteś »Laska« z »Chłopaków«?"? Dokładnie! I wyobraź sobie, że najczęściej rozpoznają mnie po głosie, po wyglądzie rzadziej. Wiadomo, że się trochę zmieniłem, chociaż dzięki dobrym genom nie postarzałem się za bardzo. To są zawsze bardzo przyjemne sytuacje, nie było chyba ani jednej niemiłej. Może dlatego, że "Laska" to bardzo pozytywny chłopak. Cieszy mnie, że te "Chłopaki…" ciągle żyją, a w telewizji często są powtórki. To jedna z komedii kultowych, a w ciągu ostatnich 20 lat wcale ich tak wiele nie mieliśmy. To jednocześnie bardzo dobry film, który znakomicie się obronił i który można oglądać wielokrotnie. Kiedy go ostatni raz widziałeś? No i tu mnie masz… To było w Australii. A że mieszkałem tam w latach 2011-2015, można powiedzieć, że było to dawno temu. Chyba pora na kolejny seans [śmiech]. Jak wspominasz pracę nad "Chłopakami…"? Jako jedną wielką przygodę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czego chcę w życiu i co miałbym w nim robić, poza tym wszystko przychodziło mi zbyt łatwo. Także rola w filmie. Olaf Lubaszenko podobno zobaczył cię w roli "Laski" już podczas waszego pierwszego spotkania, w jednym z poznańskich klubów, gdzie umówił się z kilkoma osobami, wśród których byli też twoi znajomi. A ja na dodatek byłem właśnie "na haju" [śmiech]. To był czas, kiedy paliłem bardzo dużo zioła, co mi zresztą po jakimś pół roku przeszło. Byłem wtedy uczniem Prywatnego Anglojęzycznego Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu. Długo rozmawialiśmy z Olafem, także o narkotykach wśród znanych ludzi. Potem powiedział, że kręci film, i poprosił o numer telefonu. Podałem numer babci, u której wtedy czasowo mieszkałem. Po miesiącu odebrałem telefon z zaproszeniem na casting. Rolę "Laski" dostałem od razu. Dopiero po latach dowiedziałem się z książki "Chłopaki niech płaczą", że Olaf musiał walczyć z producentami, żebym zagrał. Twierdzili, że obsadzenie takiego amatora jak ja to zbyt duże ryzyko. No ale on postawił na swoim. Zawsze będę mu za to wdzięczny, jak i za to, że dał mi przeżyć tę przygodę - i to nie raz, a dwa, bo wystąpiłem potem jeszcze w "Poranku kojota". Chłopaki nie płaczą - kadr Co cię najbardziej zaskoczyło na planie "Chłopaków…"? Liczba osób. Wydawało mi się, że spotkam operatora kamery, oświetleniowca, kogoś z mikrofonem i na tym się skończy. A tam było ze czterdziestu ludzi. Łącznie spędziłem na planie dziewięć dni. W pierwszej scenie, w której wziąłem udział, ja, "Bąbel" i "Serfer" [Julian Karewicz i Marcin Kołodyński – aut.] holowaliśmy policjantów. Drugiego dnia powstał sam finał, kiedy budzimy się, wysiadamy z auta i mówię: "Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście". I już pierwszego dnia mocno podpadliście Olafowi… Niestety. Marcin [Kołodyński – przyp. aut.] przywiózł trochę mocnego zioła. Pomyśleliśmy, że jak je zapalimy, scena w samochodzie, kiedy podajemy sobie miedzianą faję, wyjdzie bardziej naturalnie. Nic podobnego. Okazało się, że ciągle zapominaliśmy tekst. Dopiero później uświadomiono nam, że każda minuta filmu to są grube pieniądze. Dostaliśmy od Olafa solidną reprymendę, ale po przerwie, którą zarządzono, wróciliśmy do formy. To był jedyny moment na planie "na haju". Czy sukces filmu cię zaskoczył? Bardzo, chociaż wierzyłem, że to będzie przebój. Już na etapie czytania scenariusza naprawdę się śmiałem. Mikołaj Korzyński napisał tekst, w którym niepotrzebne były żadne zmiany. Wiedziałem, że jeżeli weźmie się za to odpowiednia ekipa, to nie może się nie udać. Olaf Lubaszenko stworzył nam wszystkim idealne warunki pracy. Casting też był bardzo dobry. Niestety, po premierze byłem znowu bliski dawnego uzależnienia. Wszyscy – koledzy, znajomi i obce mi osoby - chcieli ze mną kopcić maryśkę. A ja już byłem od pół roku prawie czysty. Myśleli, że "Laska" to po prostu ja, a to nie była prawda. Nie byłem aż tak życiowo rozwalony jak on. Pamiętasz, na co wydałeś swoją gażę? Tak dokładnie to nie wiem, ale znając siebie z tamtych czasów, to przepuściłem pewnie na balety [śmiech]. W 2001 r. wystąpiłeś w kolejnym filmie Olafa Lubaszenki, sensacyjnej komedii "Poranek kojota", utrzymanej w podobnej konwencji i nakręconej przy udziale tej samej ekipy. Wcieliłeś się w "Siwego". Rola była mniejsza, ale też zauważona, a film również się bardzo podobał i ma wielu fanów do dziś. "Siwy" to był chyba nawet większy wariat niż "Laska". Kariery filmowej jednak nie kontynuowałeś, poza paroma epizodami. Dlaczego? To było o tyle trudne, że mieszkałem w Poznaniu, gdzie studiowałem filozofię. Tam miałem swoje życie, dziewczynę. A wszystkie castingi odbywały się, tak jak dziś, w Warszawie. I nawet chciałem na nie przyjeżdżać, ale od śmierci Marcina Kołodyńskiego [dziennikarza i prezentera, który 1 lutego 2001 r. zginął niedaleko Zakopanego podczas jazdy na snowboardzie - aut.], z którym się mocno kolegowałem, nie za bardzo już miałem się w stolicy gdzie zatrzymywać. Foto: Materiały prasowe Tomasz Bajer (fot. Wiktor Grenas) Jak to się stało, że w 2011 r. wylądowałeś w Australii? Już wcześniej dużo podróżowałem. Na studiach cztery razy jeździłem w wakacje do Stanów, gdzie trochę zwiedzałem, ale przede wszystkim pracowałem, w sieci Planet Hollywood i w kasynach w Atlantic City, jako np. cashier i main bankier. Wyjazd do Australii był bardzo spontaniczny. Mieszkałem w tamtym okresie u mamy, liżąc trochę rany po dziesięcioletnim związku, paru nieudanych inwestycjach i innych działaniach. Trochę pomagałem w domu, ale generalnie się obijałem. Stwierdziłem, że jeżeli dalej będę tak funkcjonował, to równie dobrze mogę założyć kalosze, pójść pod sklep, otworzyć browar albo wódkę i spędzić tak resztę życia. Zrozumiałem, że najlepszym kopem będzie samodzielny wyjazd, bez pomocy rodziny, jak najdalej od Polski. A że już wcześniej byłem w Australii przez blisko rok, kierunek wydał mi się oczywisty. Mieszkał tam mój kolega, który zapewniał, że jak przyjadę, to praca się znajdzie i wszystko będzie dobrze. Ale aż tak dobrze nie było. A jak było? Pierwsze pół roku wspominam jako dramat i walkę o to, czy będzie mnie stać na zapłatę za mieszkanie, a jak zapłacę, to czy zostanie na coś do jedzenia. Bywało naprawdę ciężko. Nie miałem pieniędzy, żeby wrócić do domu, bo i takie myśli się pojawiały. Ale stopniowo, także pewnie dzięki pomocy znajomych, którzy mi załatwiali dorywcze roboty, zacząłem wychodzić na prostą. Nie było to łatwe, bo jako obcokrajowiec mogłem pracować 20 godzin tygodniowo, co w Sydney, jednym z najdroższych miast na świecie, jest raczej mało komfortową opcją. Można się z tego jako tako utrzymać, opłacić pokój w mieszkaniu wynajmowanym przez kilka osób, transport do pracy, ale już na żadne dodatkowe rzeczy nie ma się pieniędzy. Przełom jednak nastąpił? Jasne. Pomógł mi kolega z dzieciństwa. Poradził, bym się zahaczył w budowlance, gdzie wystawia się faktury nie za przepracowane godziny, a wykonaną pracę. Trafiłem do fajnej firmy malarskiej w Sydney, w której zajmowano się także renowacją drewna i stali. Akurat poszukiwali pracownika, którego mogliby wyszkolić od zera. I tak się wyszkoliłem. Potem pracowałem jeszcze chyba w dziesięciu różnych firmach. Jak wyglądało tam twoje życie osobiste? Miałem wielu znajomych, za którymi do dziś tęsknię, z niektórymi nadal mam regularny kontakt. Kiedy moja sytuacja się poprawiła, wynajmowałem z kolegami mieszkanie bliżej oceanu. Było bardziej komfortowe, poza tym mieliśmy do swojej dyspozycji cały dach budynku. Umawiałeś się na randki? Poznałem fajną Australijkę, ale to była bardziej przyjaźń… Wiesz, ja tam pojechałem szukać nie związku, a siebie. Oczywiście chodziłem od czasu do czasu na jakieś randki, spotykałem się z różnymi dziewczynami. Gdybym się jednak zakochał, to być może snułbym teraz zupełnie inną opowieść [śmiech]. Ja naprawdę rzuciłem się tam w wir pracy. Trochę odpracowywałem to moje nieróbstwo z Polski, kiedy przez większą część życia leżałem brzuchem do góry. W Australii pracowałem od poniedziałku do soboty, więc jedynym dniem na jakieś wyluzowanie się była niedziela. Trzymałeś się tam głównie z Polakami? Niekoniecznie. Znałem oczywiście wielu, ale moje towarzystwo pochodziło z całego świata. To multikulti akurat w Australii w większości przypadków się sprawdza, chociaż są tam także różne problemy. Miałeś przez te lata kontakt z kimś z obsady "Chłopaków…"? Ze Sławkiem Małyszko [II reżyser filmu – aut.], który mi nawet od czasu do czasu przesyłał do Australii książki. Raz widziałem się Maćkiem Stuhrem. Przyjechał z ojcem na promocję filmu "Obywatel". Kiedy się odezwałem, załatwił mi zaproszenie na film i spędziliśmy fajny wieczór. Zawsze dobrze mi się z nim rozmawiało i żartowało, nie inaczej było wtedy. Dlaczego wróciłeś do Polski? Stęskniłem się za rodziną, za znajomymi, za Polską. Nie było mnie w kraju przez prawie pięć lat, nawet na chwilę, a jednak w Australii to była głównie walka o utrzymanie. Moja mama obchodziła w 2015 r. okrągłe urodziny, do tego brat się żenił, a ja miałem być świadkiem. Stwierdziłem, że przyjadę, rozejrzę się i zobaczę, jak będzie. Co ci z perspektywy lat dała kilkuletnia emigracja? Myślę, że z takiego Piotrusia Pana zrobiła ze mnie dojrzalszego faceta. Wyjeżdżając, miałem trzy dychy na karku, ale na swój sposób byłem jeszcze chłopakiem, który nie bardzo potrafi wziąć sprawy w swoje ręce. Brakowało mi odpowiedzialności, bo nie musiałem się o zbyt wiele rzeczy martwić. W Australii wydoroślałem i zacząłem pewne rzeczy postrzegać zupełnie inaczej. Czyli? Mniej myśleć o sobie, a więcej o innych. Przestałem podchodzić do życia roszczeniowo. Kiedyś podchodziłeś? Jasne, że tak. "Bo mi się należy" i tak dalej. Niestety, widzę coś takiego u bardzo wielu młodych ludzi. Dziś myślę, że filmy, w których zagrałem, były wprowadzeniem do życia, które mam teraz. Bo to, że przeżyłem jakąś przygodę, tknęło mnie, żeby samemu szukać innych przygód i doznań. Te wszystkie wyjazdy zagraniczne dają strasznego kopa, zwłaszcza kiedy leci się na drugi koniec świata. Jest się tam praktycznie samemu, trzeba zacisnąć pasa i się jakoś zorganizować. Jeśli to się uda, praktycznie bez pomocy rodziny czy znajomych, to czujesz, że nic nie jest w stanie ciebie zatrzymać. Czujesz się dużo bardziej wartościowym człowiekiem. Tak było ze mną. Foto: Materiały prasowe Tomasz Bajer Co robiłeś po powrocie do Polski? Wiedziałem, że prawdopodobnie nie będę tu pracował. Zależało mi na wykorzystaniu nowo nabytych umiejętności renowacji drewna i stali, ale zdawałem sobie sprawę, że w Polsce aż takiego zapotrzebowania na tego rodzaju usługi nie ma. Chciałem wyjechać na Zachód, gdzieś, gdzie żyje się na podobnym poziomie jak w Australii. I mój wybór padł na Norwegię. Spędziłem tam dwa lata, pracując w jednej z lepszych firm malarskich, na lotnisku Oslo-Gardermoen. Regularnie, co kilka tygodni, wracałem na dziesięć dni do Polski, zwłaszcza że miałem do kogo. W Polsce spędzałem też całą zimę. Znalazłeś miłość? Tak, krótko po powrocie, zupełnie niespodziewanie, bo jej wcale nie szukałem. Jesteśmy z Julią, która jest Białorusinką, razem od 5 lat i budujemy wspólne życie. Trzyma mnie tu teraz serce i praca, ale nie potrafię powiedzieć, czy będę tutaj zawsze. Jest we mnie coś takiego, że spoglądam w kierunku Australii czy Nowej Zelandii. Zdecydowanie wolę góry niż morze, więc Nowa Zelandia, chociaż są w niej trochę gorsze warunki do życia, spokojnie mogłaby być miejscem, w którym się zestarzeję. Jesteś szczęśliwy? Mogę powiedzieć, że generalnie tak, ale nie przepadam za tym określeniem. W ogóle uważam to popularne wśród ludzi gonienie za szczęściem za dość niebezpieczne. Dlaczego? Bo to jest dążenie do tego, żeby unikać bólu, cierpień, negatywnych doznań. A przecież nie ma dobra bez zła. Ja mimo wszystko wolę, kiedy to moje życie jest w miarę spokojne, nie dzieje się za dużo złego i za dużo dobrego - wtedy czuję się najlepiej. I w sumie czym jest szczęście? To tylko stan umysłu, bardzo ulotny. Jako ludzie lubimy się do różnych stanów przyzwyczajać, a kiedy następuje jakiś kryzys, mamy problem. Dlatego wolę być zdrowy niż szczęśliwy. Czym się teraz zajmujesz? Bo Norwegia, jak rozumiem, to też już przeszłość. Przeszłość, gdyż okazało się, że na te moje renowacyjne umiejętności specjalnego popytu tam także już nie ma. Zdecydowałem, że muszę się przekwalifikować. Od dwóch lat jestem technikiem PDR. Zrobiłem w Lesznie specjalny kurs u kolegi, z którym teraz wspólnie prowadzimy firmę Zajmujemy się bezlakierowym usuwaniem wgnieceń z karoserii aut oraz prowadzeniem kursów PDR. Może nie jest to prosta robota, ale w miarę czysta, wymagająca precyzji, cierpliwości i oka do detalu. Czyli czegoś, co zawsze było moją mocną stroną. Niedawno na ekrany weszła komedia Michała Milowicza i Kacpra Anuszewskiego "Futro z misia", nakręcona z udziałem części obsady "Chłopaków…". Ciebie zabrakło. Dlaczego? To nie jest pytanie do mnie. Nie było telefonu? No dobrze, trochę też do mnie, bo tak naprawdę nie robię nic w kierunku aktorskim i jak mówiłem, nie jeżdżę na castingi. Mieszkam dość daleko od stolicy, dzieląc życie między Poznań i Leszno. Ale gdyby ktoś pomyślał, że fajnie by było mnie zaprosić, to pewnie wykonałby telefon. Możliwe też, że ludzie z tego filmu nie wiedzieli, że wróciłem do Polski. Nie za bardzo się z tym afiszowałem. Zagrałbyś? Nie wiem. "Chłopaki nie płaczą", a także "Poranek kojota" postawili poprzeczkę bardzo wysoko. "Futro z misia" otrzymało dość kiepskie recenzje, mimo bardzo dobrej obsady. Ja go jeszcze nie widziałem, więc trudno mi się wypowiedzieć. Nie tęsknisz za kinem? Pewnie, że czasem tęsknię. Na planie "Chłopaków…" połknąłem bakcyla, a praca z Olafem była naprawdę fantastyczna. Gdybym jednak miał wrócić przed kamerę, zależałoby mi, by to trzymało poziom. Nie mówię, że ma to być od razu tak kultowe jak "Chłopaki" czy na swój sposób "Poranek kojota", tego się nie da zaplanować, ale by to była po prostu udana produkcja. Chociaż chyba każdy, kto staje przed kamerą, o tym marzy. Nie miałeś nigdy poczucia, że nie skonsumowałeś swojej popularności do końca? Nie myślę w ten sposób. Chciałbym powiedzieć, że wszystkie wybory, jakich dokonałem, były słuszne, ale zdaję sobie sprawę, że tak nie jest. Nie zawsze dokonujemy właściwych wyborów, ale to na tych niewłaściwych dużo więcej się uczymy. Staram się wychodzić z założenia, że to, co było, jest za mną, a liczy się to, co jest teraz, zwłaszcza że kształtuje to moją przyszłość. Jasne, że czasem zastanawiam się, co by było, gdyby..., ale zawsze coś jest kosztem czegoś. Zrobiłbym tamto, nie przeżyłbym tego. Czy byłoby to lepsze? Nie mam pojęcia. Staram się, żeby moje życie było dobre i cieszę się z tego, jakie ono jest. To dla mnie najważniejsze. Chłopaki nie płaczą - tekst piosenki Mówisz życie jak cukierek Gorzkie jest czasami Mówisz panna zostawiła Kumple dawno cię olali Ale nie bój nic - minie jakiś czas Poczuj chłodny świt, wszystko przjedzie ci Uuh, chłopaki Uuh, nie płaczą Nie masz kaski - odpuść sobie Jutro przecież też jest dzień Może kiedyś ci pomogę Może ty nie wystawisz mnie Ale nie bój nic - minie jakiś czas Poczuj chłodny świt, wszystko przjedzie ci Pobrano z Uuh, chłopaki Uuh, nie płaczą Mówisz życie jak cukierek Gorzkie jest czasami Mówisz panna zostawiła Kumple dawno cię olali Ale nie bój nic - minie jakiś czas Poczuj chłodny świt, wszystko przjedzie ci Uuh, chłopaki Uuh, nie płaczą Nie masz kaski - odpuść sobie Jutro przecież też jest dzień Może kiedyś ci pomogę Wszelkie prawa do tekstów piosenek umieszczonych na stronach portalu przysługują ich autorom. Są one umieszczone w celach edukacyjnych oraz służą wyłącznie do użytku prywatnego. Jeśli autor nie życzy sobie publikacji utworu prosimy o kontakt, a tekst zostanie usunięty.

teksty laski z chłopaki nie płaczą